NA ANTENIE: Mała czarna
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Nowa akcja #NieStrajkuję: "Nie skandujemy, pokazujemy, że dla nas życie jest ważne"

Publikacja: 02.11.2020 g.22:22  Aktualizacja: 02.11.2020 g.22:39
Poznań
Gościem Romana Wawrzyniaka była kulturoznawca, fizyk medyczna, doktor Paulina Michalska, ekspert Polskiego Forum Rodziców.
nie strajkuje akcja - Facebook
Fot. Facebook

Roman Wawrzyniak: Przyłączyła się pani do akcji „#NieStrajkuję”, akcji kobiet, które nie utożsamiają się z protestem feministek. W opisie akcji, cieszącej się coraz większą popularnością w mediach społecznościowych, czytamy: „głos feministek nie jest głosem wszystkich Polek”. Dlaczego bierze pani w niej udział?

Paulina Michalska: Przede wszystkim, bo jestem kobietą i jestem też mamą. Głos strajkujących kobiet nie jest moim głosem. To po pierwsze. Chciałam pokazać, że nie wszystkie kobiety w Polsce myślą tak jak te, które strajkują. Ale też dlatego, żeby dodać odwagi tym kobietą, które myślą: „nie odezwę się, nie zabiorę głosu, na pewno jestem w mniejszości”. Tak nie jest. Pokażmy, że jest nas dużo, że myślimy inaczej. Nie strajkujemy dlatego, żeby podkreślić jak życie jest dla nas ważne.

Na czym polega popieranie tej „cywilizacji życia”, a nie „cywilizacji śmierci”?

Przede wszystkim na tym, żeby pokazać, że jesteśmy za życiem. Że jest ono ważne od samego początku, od momentu poczęcia aż do śmierci, niezależnie od tego, czy dziecko ma się urodzić zdrowe, czy ma się urodzić chore lub upośledzone. Oczywiście jest to olbrzymi nakład pracy dla rodziców, jeśli ich dziecko rodzi się niepełnosprawne, niemniej jednak, to życie jest ważne, cenne, i to chcemy pokazać. Chcemy to zrobić pokazując biały kolor, symbol czystości. Chcemy się solidaryzować z tymi kobietami, które podjęły się przyjęcia takiego dziecka. Chcemy wesprzeć małżeństwa, które przyjęły takie dziecko, zaakceptowały, przeżyły też czasem śmierć tego dziecka. Pokazać im, że myślimy tak jak oni, i że jesteśmy z nimi.

Media takie jak TVN, Onet, czy Gazeta Wyborcza mówią tylko o postulatach lewicowych feministek. Tak jakby inne opinie praktycznie nie istniały. Dlaczego tak się dzieje?

Myślę, że dzieje się tak dlatego, że jesteśmy spokojne, ciche. Swoją nienachalną obecnością podkreślamy w internecie, że jesteśmy, że wspieramy te wszystkie kobiety, które zdecydowały się i decydują urodzić takie dziecko. Nie krzyczymy, nie skandujemy na ulicach. Pokazujemy cichą, spokojną akcją, że dla nas to życie jest ważne. To są uśmiechnięte kobiety, które chcą podkreślić: „słuchajcie, decyzja jest trudna, ale wykonalna. To jest sprawdzian waszego człowieczeństwa”.

Pani zna osobiście kobiety z takimi doświadczeniami?

Oczywiście. Takich kobiet mogłabym wymieniać wiele. Jedną historią mogę się podzielić. To jest historia naszych dobrych znajomych, którzy kilka lat temu, na kilka dni przed Bożym Narodzeniem dowiedzieli się, że urodzi im się dziecko z zespołem Edwardsa, jeśli w ogóle urodzi się żywe. Szukali wsparcia. Trafili w końcu do hospicjów perinatalnych w Polsce. Wtedy jeszcze takiego hospicjum w Poznaniu nie było. Było nam dane towarzyszyć im w tym pobycie z dzieckiem w domu. Ich córeczka żyła 6 miesięcy. Byliśmy na pogrzebie tego dziecka. Mogliśmy spotykać się z ich pozostałymi dziećmi, rozmawiać z nimi na te tematy. Z nimi samymi, czyli rodzicami. To właśnie ich doświadczenie sprawiło, że powołali Hospicjum Perinatalne Razem, aby takim rodzinom jak oni pomagać.

Nie żałowali tej decyzji? To musiało przecież tę kobietę kosztować bardzo wiele. Takich argumentów używają przecież strajkujące kobiety.

Pamiętam jak rozmawiałam z nią tuż po tym, jak dowiedzieli się, że urodzi im się chore dziecko. Na pewno był to dla nich ogromny szok. Nie spodziewali się tego. To było ich trzecie dziecko. Kiedy patrzyłam, jak rodzina przyjęła urodzoną Emilkę, oni nawet z butlą tlenową, bo Emilka musiała być cały czas podłączona do tlenu, chodzili na spacery. Było to bardzo trudne. Na pewno wymagało od nich ogromnego poświęcenia i pamiętam, kiedy ustawiliśmy się w kolejkę do składania kondolencji rodzicom na pogrzebie, kiedy nie wiadomo co powiedzieć takim rodzicom. Powiedziałam wtedy do nich: „jesteście dla mnie bohaterami”. Wtedy tata Emilki zapytał: „Paulina, czy nie zrobilibyście tak samo? Pomyśl, czy to naprawdę jest bohaterstwo? Przyjąć swoje własne dziecko i zaopiekować się nim, pozwolić mu godnie umrzeć, spokojnie odejść". Emilka zmarła w domu w otoczeniu rodziny. Rodzeństwo mogło się z nią pożegnać i ostatni raz przytulić. To wszystko przeszli właściwie łagodnie. Bez jakiegoś biegania i bez nerwów. Pożegnali się z nią, przytulili, mogli ubrać na ostatnią drogę. To było bardzo potrzebne tej rodzinie. Również babci, która była z nimi w domu. O tym też mówią osoby pracujące w hospicjum perinatalnym, które pracują z osobami, których letalnie chore dziecko po prostu umiera. Tego nie można opisać. Pożegnanie się z dzieckiem w naturalny sposób to jest coś, co daje też w tym całym procesie przechodzenia przez żałobę, jest konieczne. Pozwala ten okres żałoby zamknąć.

Co powiedziałaby pani kobietom strajkującym? Zwłaszcza tym najmłodszym? Jest ich bardzo dużo na protestach.

Bardzo dużo mnie to kosztuje emocjonalnie, kiedy widzę, ile młodych dziewcząt idzie, podejrzewam, że niedoświadczonych jeszcze macierzyństwem, niemających własnych dzieci i niemuszących jeszcze podejmować poważnych życiowych decyzji. Z jednej strony jest mi bardzo przykro i zastanawiam się, jaki ból muszą nosić w sercu kobiety, które noszą takie hasła. Z drugiej strony powiedziałabym takim młodym kobietom, żeby poszły do hospicjum, jako wolontariuszki, zobaczyły te rodziny. Nawet nie muszą z nimi rozmawiać. Chodzi o to, żeby zobaczyły, jak można przeżywać odejście małej istoty, popatrzyły na dziecko chore, jak na człowieka, nie kogoś, kogo trzeba wyeliminować. „Żeby się nie męczył”. To nie jest prawdą, że to przyniesie ulgę. Na pewno nie nam.

Jest też osobny wątek dotyczący tego, ile takich protestów udałoby się uniknąć, takiego przekonania o tym pseudo prawie do wolności, gdyby kobietom, które dowiadują się o ciąży i chcą usunąć dziecko, towarzyszyli po prostu odpowiedzialni mężczyźni.

Tak. To opiera się na strachu, nie tyle, że urodzi mi się chore, niepełnosprawne dziecko, ale z tego strachu, że zostanę z tym sama. Że zostaniemy sami, jako rodzice, że nikt nam nie pomoże. Strach, że człowiek, z którym kobieta ma dziecko, czy to będzie mąż, czy partner, nie będzie dla niej dłużej wsparciem. Strach, że kobieta zostanie z dzieckiem i tym problemem sama. Myślę, że większość decyzji o dokonaniu aborcji bierze się również z tego. Z myślenia: „co jeśli nie dam rady? Bo nie ma przy mnie tego mężczyzny, który powinien o mnie zawalczyć. Powiedzieć: nie rób tego. Ja ci na to nie pozwolę, żebyś przechodziła przez cierpienie później”. Myślę, że ten kryzys męskości będzie odczuwany nie tylko w tej sytuacji, ale również w innych trudnych decyzjach, które mogą przed mężem i żoną stanąć.

https://www.radiopoznan.fm/n/kWUEOM
KOMENTARZE 2
Marek Piechocki
Marek 03.11.2020 godz. 10:01
Popieram życie.
Piotr Pazucha
Pozhoga 03.11.2020 godz. 09:34
Piękne, dzielne, prawdziwe kobiety.