Chciałabym dziś zaproponować Państwu lekturę książki, wydanej niedawno na polskim rynku, która cieszy się międzynarodową popularnością. „Mam na imię Selma” to wojenne wspomnienia Selmy van de Perre, Holenderki o żydowskim pochodzeniu.
W roku 1940 Selma wchodzi w dorosłość, właśnie kończy szkołę, próbuje zdać ważne egzaminy i znaleźć swoją pierwsza pracę w Amsterdamie, w którym mieszka z rodzicami i rodzeństwem. Pochodzi z żydowskiej rodziny, choć ten fakt do momentu rozpoczęcia niemieckiej okupacji jej kraju nie miał w jej życiu żadnego znaczenia, bo jej bliscy nie należeli do osób religijnych. Dopiero w obliczu wojennych zagrożeń i wykluczenia, z jakimi z dnia na dzień musieli zmierzyć się żydowscy mieszkańcy miasta, Salma odkrywa w pełni swoją tożsamość i przynależność do tej wspólnoty. Świeżo odkryty element tożsamości skrzętnie jednak ukrywa. Posługując się fałszywym nazwiskiem, włącza się w działania ruchu oporu i jako więźniarka polityczna trafia do Ravensbrück, gdzie nadal ukrywa się pod pseudonimem. Dopiero po zakończeniu wojennego koszmaru, który odbiera jej prawie wszystkich członków najbliższej rodziny, może ponownie przyznać głośno: Mam na imię Selma.
Poruszające wspomnienia, układające się w historię rodzinną, w której zbyt często o życiu i śmierci decydował łut szczęścia. Selma van de Perre zdecydowała się opowieść ją światu w wieku 98 lat. Choć wydaje się to ogromnym wyzwaniem, w sieci można odnaleźć wiele wywiadów, podczas których autorka zadziwia bystrością umysłu mimo sędziwego wieku. Swoją książę Selma van de Perre opatrzyła też kilkoma fotografiami z rodzinnych archiwów, które czynią te zapiski jeszcze bardziej poruszającymi.
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Wielka Litera.