NA ANTENIE: PIERWSZA PLANETA OD SŁOŃCA
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
 

Otwieranie restauracji w lockdownie to żadne rozwiązanie – przestrzega J. Mosiński

Publikacja: 18.01.2021 g.11:46  Aktualizacja: 18.01.2021 g.12:06 Łukasz Kaźmierczak
Poznań
Kaliski poseł PiS w rozmowie z Radiem Poznań mówił, że skutki takich działań mogą uderzyć w całe społeczeństwo.
Jan Mosiński - FB: Jan Mosiński- Poseł na Sejm RP
Fot. FB: Jan Mosiński- Poseł na Sejm RP

Wiem, że jest jakaś grupa restauratorów, którzy postanowili otworzyć swoje miejsca pracy, czyli restauracje, kawiarnie - mówi poseł PiS. 

Konsekwencją otwierania lokali jest złamanie tych wszystkich ustaleń, obostrzeń prawa i bez wątpienia te osoby będą karane przez Sanepid, bo tak mówi prawo. Natomiast to może się skończyć tym, że wzrośnie nam fala zachorowań i efekt będzie odwrotny, bo osoby, które się zakażą, nie przyjdą do tych restauracji.

Jan Mosiński przypomniał, że ruszył już nabór wniosków o wsparcie w ramach Tarczy Finansowej 2.0 dla mikro, małych i średnich przedsiębiorstw. Obejmie ona 45 branż najbardziej poszkodowanych przez pandemię koronawirusą. Łączne wsparcie wyniesie ok. 35 mld zł.

Poseł PiS zapowiedział również, że przedstawiciele ministerstwa rozwoju, pracy i technologii będą kontaktować się z konkretnymi przedsiębiorcami, aby "szukać rozwiązań" w indywidualnych przypadkach.

Poniżej cała rozmowa w audycji Kluczowy Temat.

Łukasz Kaźmierczak: Ile stopni pokazuje termometr w Kaliszu? W Poznaniu minus 18.

Jan Mosiński: Minus 11 lub 12 u mnie.

Teraz jest już u nas podobnie. Ale zaraz po przebudzeniu było bardzo zimno. Mroźnie jest też chyba w duszach przedsiębiorców. Wczoraj miała zakończyć się narodowa kwarantanna. Zamknięte są nadal hotele, restauracje, stoki i tak dalej. Część przedsiębiorców nie zgadza się z tą decyzją. Sam znam przedsiębiorców, którzy mówią, że mają dość i chcą się otworzyć. Co pan na to?

Rozumiejąc trudną sytuację przedsiębiorców, muszę też patrzeć szerzej, jaka jest sytuacja, ile zakażeń i zgonów, bo koronawirus nie odpuszcza. To jeszcze potrwa. Z drugiej strony rząd uruchamia kolejną tarczę, dla mikro, małych i średnich przedsiębiorstw, skorzysta około 45 branż, najbardziej poszkodowanych w drugiej fali pandemii. Delegowane ma być około 35 miliardów złotych. Staramy się pomagać.

Część przedsiębiorców mówi jednak, że i tak stoi przed nimi wizja bankructwa, ta pomoc jest albo niewystarczająca, albo po prostu nie dostali tego wsparcia. Tak mówi na przykład restauratorka w Toruniu, która w weekend otworzyła restaurację, to było dosyć głośne wydarzenie. Ona mówi, że nie załapała się ani na pierwszą, ani na drugą tarczę…

Trudno jest mi tłumaczyć sytuację pani restauratorki. Wiem, że jest grupa restauratorów, którzy zdecydowali się otworzyć swoje miejsca pracy, czyli restauracje czy kawiarnie, natomiast to może się skończyć wzrostem liczby zachorowań i efekt będzie odwrotny. Klienci, którzy się zakażą, nie przyjdą do tych restauracji. Ja rozumiem, że trzeba zarabiać, że ci, którzy nie mogą otrzymać pomocy, nie wiem z jakich powodów, być może za późno otworzyli swój biznes, ja nie znam tych poszczególnych przypadków, ale mimo wszystko chcę zwrócić uwagę na to, co robi rząd. Ta tarcza PFR 2.0 to jest w tej chwili 5 miliardów. Podobnie było w pierwszej wersji tej tarczy. To jest też 6,5 miliarda złotych z tego co kojarzę. Dla dużych przedsiębiorstw jest też pomoc w wysokości około 20 miliardów. W sumie delegowaliśmy do polskich firm, żeby ratować miejsca pracy. To jest ponad 6 milionów miejsc pracy. Mówienie, że rząd nic nie robi, to jest takie uproszczenie ze strony tych, którzy chcieliby taką pomoc otrzymać jak najszybciej i jak najwięcej.

Zawsze jest tak, że rząd w skali makro, można powiedzieć, że sporo robi, dlatego, że jak słucham wypowiedzi związku przedsiębiorców, to mówią, że pierwsza tarcza była w porządku. Ale jak się schodzi na poziom mikro, tych pojedynczych restauratorów, jak chociażby w Nowym Tomyślu w weekend, tam pani próbowała otworzyć swoją restaurację, to można się zastanawiać, czy zapowiadane restrykcje nie zaostrzą bardziej oporu przedsiębiorców? Będzie nie tylko „góralskie”, ale też „wielkopolskie veto”.

Konsekwencją otwierania lokali jest złamanie wszystkich ustaleń, obostrzeń i prawa, bez wątpienia te osoby będą karane przez Sanepid, bo tak mówi prawo, maksymalnie to może być nawet 30 tysięcy złotych. Nie rozumiem, czy ktoś dobrze to skalkulował, pytanie jest podstawowe też, ile osób, tych restauratorów, otrzymało mimo wszystko pomoc, a i tak idą w ten ruch antyrządowy, bo to może się skończyć podwójnie boleśnie – zapłacą karę i będą musieli zwrócić otrzymane środki.

Premier Gowin zapowiadał, że konsekwencją złamania restrykcji może być wyłączenie z tarczy finansowej.

To o czym mówiłem. Reasumując ten wątek wsparcia dla przedsiębiorców, robimy co możemy, na ile możemy. Koronawirus to nie tylko Polska, ale cały świat. Mamy lockdown w największych krajach pod względem gospodarczym, często bardziej dotkliwy, bo takiego wsparcia jak u nas nie ma. Bodajże chyba „Washington Post” wskazał, że Polska jest jednym z kilku państw na świecie, które bardzo mocno wsparły między innymi kulturę.

Czytałem raport o kulturze. Ale jednak cały czas myślę o pojedynczych przedsiębiorcach, którzy mają wizję bankructwa w oczach.

Do nich mają dotrzeć przedstawiciele ministerstwa rozwoju rynku pracy. Mają rozmawiać, szukać możliwych rozwiązań, to nie jest tak, że my ich zostawiamy samych. Do nich zadzwoni specjalista, będzie rozmawiał, szukając możliwości uzyskania wsparcia. To wszystko jest przed nami.

Co pan powie o osobach na umowach cywilno-prawnych? One też nie są objęte wsparciem. Pewnie pamięta pan z czasu swojej działalności związkowej, że pojedynczy człowiek, to jest coś zupełnie innego niż skala makro.

Jeżeli chodzi o osoby na umowach cywilno-prawnych, to my dążyliśmy do tego i dążymy, aby było pełne zatrudnienie, czyli umowa o pracę, bo to jest umowa najbardziej dająca perspektywę na przyszłość, w kontekście składek i tak dalej. Daje poczucie pewności i stabilności. Natomiast są jeszcze takie sytuacje, że niektórzy w trudnej sytuacji przyjmują taką formę zatrudnienia, która kończy się tak, jak się kończy. Jest dylemat, że ta pomoc nie dociera, bo nie są zatrudnieni na umowę o pracę.

Pan ma jakieś informacje, kiedy część obostrzeń może zostać poluzowana?

Ja takiej wiedzy szczegółowej nie mam. Myślę, że warunkiem podstawowym jest spadek zachorowań.

On trochę już występuje.

Były zapowiedzi pana profesora Guta, który stwierdził, że może już niedługo można coś tam poluzować. Koronawirus jest nieprzewidywalnym przeciwnikiem. To jest wojna, mówiąc takim językiem militarnym. Dzisiaj kreślenie linii frontu, gdzie on będzie szedł, jak przebiegał, będzie bardzo trudno.

Czyli pan by zachęcał jednak do wstrzymania się przez przedsiębiorców?

Tak. Na pewno do nich dotrze ekspert. Będzie z nimi rozmawiał i szukał środków wsparcia. Natomiast to otwieranie lokali nie jest rozwiązaniem, bo można siać tę chorobę, a jej najgorszy efekt, wiadomo jaki jest, to śmierć lub ciężkie powikłania w wyniku choroby.

Wrócę do głośnego tematu ostatnich dni. Ustawa, która ma zmienić sposób przyjmowania mandatów, nie będzie można odmówić ich przyjęcia, ewentualnie później będzie trzeba dochodzić swojej racji w sądzie. Pan jest jednym z największych zwolenników takiego rozwiązania. Zastanawiam się, czy rzecz jest warta kruszenia kopii. Znowu podniosły się głosy krytyki, między innymi takie, że jest to po prostu niekonstytucyjne, choćby dlatego, że uderza w konstytucyjną zasadę domniemania niewinności.

Domniemanie niewinności występuje wtedy, kiedy mamy możliwość obrony, możemy składać dokumenty, materiały, z których wynika, że jestem niewinny, czekać na rozstrzygnięcie sądu, więc prawo do obrony i domniemanie niewinności istnieje i jest zachowane. Projekt oczywiście wzbudza emocje, ale bardziej w gronie opozycji, która napędza spirale, wymyślając coraz to nowe zarzuty. W pierwszej fazie, kiedy ten projekt był udostępniony na stronach Sejmu zarzut był taki, że jest niekonstytucyjny. Biuro analiz sejmowych nie potwierdza tego zarzutu. Mało tego, Trybunał Konstytucyjny wielokrotnie zwracał uwagę, że należy przygotować rozwiązania, które pozwolą skutecznie karać sprawców wykroczeń, nawet bez rozprawy sądowej. Ten projekt w tym kierunku idzie. Nie ma rozprawy sądowej czy sędziego. Jest referendarz sądowy, który będzie analizował dokumenty, które ma dostarczyć policja, funkcjonariusz inspekcji transportu drogowego, czy jakikolwiek inny funkcjonariusz, którego organ jest uprawniony do wystawiania mandatów.

Ale to obywatel musi wnieść ewentualnie skargę.

Natomiast w chwili obecnej mamy tak, że jeżeli popełniam wykroczenie, nieważne czy ma rację funkcjonariusz, czy mam rację ja, ale jest wykroczenie, mogę nie odebrać mandatu, mówię, że nie przyjmuję, policjant wówczas opuszcza rewir, na którym pracuje, musi rozpocząć całą procedurę, porozmawiać ze swoim naczelnikiem wydziału, że jest taka sprawa, że trzeba do sądu to skierować. Sądy, jak pokazują statystyki, w 80 procent przypadków orzekają w oparciu o dowody zgromadzone przez policję. Ja się nie mogę odwołać, w dzisiejszym świetle przepisów, od przyjęcia mandatu. Mandat przyjmują i sprawa jest zakończona. Natomiast w naszych proponowanych przepisach jest tak, że kiedy funkcjonariusz wręczy mi mandat, czy nawet, gdy go nie odbiorę, bo nie chcę odebrać mimo wszystko, to i tak mogę się odwołać do sądu, składając zażalenie czy też odwołanie, ponieważ mandat nie jest decyzją ostateczną. Informuję sąd, że w takim a takim dniu było zdarzenie, że mam świadków i sąd wówczas poprzez referendarz wzywa ten organ, policję lub inny, do dostarczenia dokumentów i dowodów, a nie ja.

Zarzut jest taki, że to obywatel musi zebrać teraz dowody, w których może wykazać swoją niewinność. Dotychczas państwo udowadniało winę. Ten ciężar się zmienia.

Obywatel ma prawo się bronić. To jest domniemanie niewinności.

Ale to nie jest tak, że obywatelowi powinno się udowodnić winę?

Tu nie udowadnia się winy obywatelowi. Obywatel mówi, że nie zgadza się z decyzją funkcjonariusza i prosi o rozpatrzenie sprawy. I wtedy sąd wzywa organ, który wystawiał mandat, który musi udowodnić sądowi, że to on miał rację, a nie obywatel. A obywatel mówi na przykład, że ma świadka, to on musi zostać wezwany i przesłuchany, sprawdzony i organ ponownie musi dostarczyć dokumenty do sądu. To nie jest tak, że obywatel jest na straconej pozycji i musi udowadniać swoją niewinność. To nie tak.

Czy w takim razie dzięki temu w sądach będzie trochę mniej spraw? Czy może odwrotnie? Jeżeli tyle ludzi będzie mogło się odwołać, to mam wrażenie, że mogłoby to jeszcze bardziej zablokować sądy.

Myślę, że aż tak tragicznie nie będzie, natomiast bez wątpienia ten projekt wpisuje się w reformę sądownictwa. O tym, że trzeba podobne rozwiązania wprowadzić, rozmawiano już w roku 2018. To nie jest nic nowego. Myślę, że głównym celem tego jest właśnie to, żeby udrożnić polskie gardło, także na poziomie sądu rejonowego, tak, aby ewentualnie te sprawy rozpatrywać, ale już nie angażować sędziego. Sędzia będzie miał inne zajęcia, rozpatrywać inne sprawy, również te z wykroczeń, jeżeli miałyby cięższy wymiar. Referendarz sądowy jest od tego, żeby rozpatrywać te sprawy mandatowe rzędu 50-100-150 złotych.

https://www.radiopoznan.fm/n/uaAtCL
KOMENTARZE 0