NA ANTENIE: Pół na pół
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Prof. B. Chojnicki: Europa to w zasadzie olbrzymi komin emitujący dwutlenek węgla

Publikacja: 05.08.2021 g.10:05  Aktualizacja: 05.08.2021 g.12:12
Poznań
Gatunek ludzki przetrwa, nawet jeśli z powodów ekologicznych nie będziemy jedli krewetek i będziemy musieli porzucić samochody - uważa profesor Bogdan Chojnicki.

Naukowiec z poznańskiego Uniwersytetu Przyrodniczego był gościem Porannej Rozmowy Radia Poznań. Jak powiedział, to Europa, a nie Chiny czy USA, w przeliczeniu na mieszkańca mają najmniej zieloną energię.

Przeciętny Europejczyk emituje największą ilość dwutlenku węgla, my jesteśmy w czołówce, przed nami jest być może RPA, za nami najczęściej pojawia się Indonezja. My jesteśmy w czołówce w przeliczeniu na kilowatogodzinę - my, nie Chińczycy. Gdybyśmy mówili o procentach, znowu się damy złapać w pułapkę procentowych rozwiązań, ale tak naprawdę Europa to w zasadzie olbrzymi komin, emitujący dwutlenek węgla

- mówi profesor Bogdan Chojnicki. 

"My jesteśmy bardzo mocno uzależnieni od energii. Wystarczy powiedzieć, że jeszcze zupełnie niedawno Niemcy wykorzystywały tyle energii, co cała Afryka" - dodaje profesor Chojnicki.

Zapytany, kiedy nastąpi katastrofa ekologiczna, wieszczona przez niektórych odpowiedział, że trudno to dokładnie przewidzieć, ale jak zaznaczył, gatunek ludzki poradzi sobie, nawet jeśli trzeba będzie porzucić samochody.

Poniżej cała rozmowa w audycji Kluczowy Temat:

Piotr Barełkowski: Pożary, powodzie, trąby powietrzne w Polsce. Czy czeka nas nieuchronnie zagłada, panie profesorze?

Prof. Bogdan Chojnicki: Chyba jeszcze wciąż nas nie czeka, ale czeka nas potężny wysiłek, ten adaptacyjny, który mówi, że powinniśmy się dostosować do nowych warunków. A z drugiej - wysiłek, żebyśmy jak najmniej wpływali na klimat.

Czy możemy mówić o datach - kiedy koniec?

Koniec to pojęcie względne. Jeżeli wyobrazimy sobie, że za 30 lat w Polsce będzie o 30 proc. mniej wody w środowisku. Takie wyliczenia przedstawili koledzy z UAM. Trzeba się liczyć z tym, że część rolników będzie notować coraz większy problem z produkcją żywności. Dziś za oknem mamy zieleń, ale mamy poważny deficyt wody.

Straszy pan, ostrzega pan, ale przejdźmy do konkretu. Na kamienicy nr 50 na Starym Rynku, zwanej Poddaszkiem, jest zaznaczony stan wody z XVIII wieku i ten stan jest na wysokość rosłego chłopa. Pamiętamy wielkie katastrofy - zimę stulecia. Różne anomalia, które już były. Po czym pan sądzi, gdzie są twarde dowody, że za 30 lat nic z naszych pól nie zbierzemy?

A na której kamienicy mamy zaznaczony najniższy poziom Warty? Na której znajdujemy opis, że w rzecze jest coraz mniej wody? Sprawdziliśmy odpływ Wisły w Tczewie - systematycznie spada. Wody w rzekach jest coraz mniej, powolutku, możemy powiedzieć - jak gotująca się żaba. Opady deszczowe, nawalne, te letnie, wywołują wysokie stany.

Po powodziach i trąbach powietrznych państwo sądzą, że jest bardzo źle, a wrócę do przykładu ze Starego Rynku - bywało gorzej.

Wyższa temperatura atmosfery, więcej energii. Dla Amerykanów to oznacza coraz intensywniejsze huragany. Siła ta rośnie. Dla nas to oznacza suszę połączone z brakiem opadów. Wilgotne powietrze z południa w czerwcu często odwraca sytuację i mamy bardzo silne opady.

Środowisko płaskoziemców - jak je się brzydko określa - podaje też inne przykłady. Na przykład takie, że rocznie z wulkanów wydobywa się znacznie więcej CO2, niż człowiek tego CO2 generuje na Ziemi. Jaki mamy wpływ na stan atmosfery, skoro to być może jest naturalna ewolucja przyrodnicza?

Argument byłby dobry, gdyby go użyto w XV-XVI wieku. Byłaby taka nadzieja, że to może nie my. Erupcje wulkanów mamy co roku, one są od zawsze, stężenie dwutlenku węgla się zmieniało, podyktowane naturą. Ostatnio stężenie dwutlenku węglu wzrasta, a aktywność wulkanów nie. W 1991 roku mieliśmy erupcję wulkanu Pinatubo, potężny wybuch, który obniżył temperaturę na całej ziemi o pół stopnia. W ciągu kilku miesięcy rozszedł się pył i ochłodził, później temperatura dalej rosła. Więc to nie wulkany. My naukowcy za dobrze już tą Ziemię znamy, żeby się dać złapać w pułapkę, ale przeciętny człowiek być może tak.

Skupmy się na polityce. Ograniczamy CO2. Bardzo ambitny program, który za kilka lat zmusi nas, żebyśmy byli gospodarką nieemisyjną. Jedynie Europa sobie to narzuca, a ona odpowiada za 6 proc emisji. Czy takie działania mają sens, skoro Chiny i USA mają w nosie ograniczenia, a my zakładamy sobie pętlę na szyję, mając tylko 6 proc w tym bałaganie?

Dwie rzeczy musimy odkłamać. Przeciętny Europejczyk emituje największą ilość dwutlenku węgla, my jesteśmy w czołówce, przed nami jest być może RPA, za nami najczęściej pojawia się Indonezja. My jesteśmy w czołówce w przeliczeniu na kilowatogodzinę - my, nie Chińczycy. Gdybyśmy mówili o procentach, znowu się damy złapać w pułapkę procentowych rozwiązań, ale tak naprawdę Europa to w zasadzie olbrzymi komin, emitujący dwutlenek węgla. My jesteśmy bardzo mocno uzależnieni od energii. Wystarczy powiedzieć, że jeszcze zupełnie niedawno Niemcy wykorzystywały tyle energii, co cała Afryka. To daje nam siłę rozwojową i prymat nad innymi państwami.

Ale 6 proc emisji, a ograniczenia...

Bo jest nas mniej.

Skoro my 6 proc., to czemu my musimy sobie nakładać pętlę na szyję, a nie Chiny czy USA?

Zarówno Stany Zjednoczone, jak i Chiny to jest potężny skok w zieloną energię.

W jakim programie ograniczającym emisję uczestniczą Chiny?

Każdy, kto ma panele solarne na swoim dachu, niech sobie zajrzy, co tam jest napisane. Jest tam "made in China". To jest taki program, w którym nagle państwa odkrywają, że zmiana systemu energetycznego daje efekt ekonomiczny.

Wszystko w porządku, ale to Chiny budują nowe elektrownie węglowe, a w Europie się zamyka.

Przeliczmy to na Europejczyka i na Chińczyka - zobaczymy diametralną różnicę. Globalnie patrząc mamy, jako Europa, tą emisję mniejszą, ale w przeliczeniu na mieszkańca, to my emitujemy więcej. Oni tak rozumują, jeżeli dojdziemy do poziomu emisji Europy, to jest w porządku, natomiast prawdę mówiąc, to może myśleli w ten sposób jeszcze 10 lat temu, bo dziś widzą to, co wszyscy, że tak naprawdę zielona energia zaczyna przeważać i w ten sposób będzie to funkcjonować.

Obraca się pan też w międzynarodowym środowisku klimatologów i co pan słyszy, czy rzeczywiście jest to zrozumienie polityczne? Ono jest sprawcze dla tych zmian, tej zielonej rewolucji? Pytam o klimatologów np. z Chin. Tych najbardziej niebezpiecznych dla środowiska.

To wróćmy do tego, kto jest najbardziej groźny dla środowiska.

Ja się trzymam tych 6 proc. (udział Europy procentowo niewielki w emisji CO2).

Europa jest w ścisłej czołówce, jeśli chodzi o najbardziej zawęgloną energię. To my jesteśmy groźni, tylko nie chcemy o tym opowiadać, bo mamy sporą grupę wyborców, którzy kopią węgiel i to jest zrozumiałe.

Czy rozumieją to w Europie także inni, samobiczując się?

To nie jest samobiczowanie. Czy samobiczowaniem jest przesunięcie się w kierunku zielonej energii? Jest dzisiaj wpisaniem się w trend światowy.

To jest na pewno dobry kierunek, tylko tempo tej zmiany może spowodować tak poważne perturbacje dla polskiej gospodarki, co pokazuje wiele statystyk, że to może być mordercze dla niej.

Co się działo w 2008 roku, kiedy już było wiadomo, jak sytuacja z energetyką zieloną i czarną będzie wyglądać? W Polsce nie działo się nic. My tylko oglądaliśmy niemieckie turbiny ze zdziwieniem i uznawaliśmy za fanaberię. Obudziliśmy się trochę z ręką w nocniku.

Bezpieczeństwo energetyczne Polski, to było kluczowe.

Myśli pan, że Chińczycy czy Amerykanie nie myślą o energetycznym bezpieczeństwie? Tak samo myślą i podejmują decyzje.

Ale to nie Amerykanie podejmują radykalne decyzje, tylko my-Europa.

Przyrost odnawialnych źródeł energii w USA jest gigantyczny, w porównaniu z Europą.

Europa nie jest jedynym liderem?

Proszę spojrzeć - Wielka Brytania, olbrzymie turbiny wiatrowe, to są inwestycje prywatne, nawet niewspomagane przez państwo. Maroko podpisało umowę z Brytyjczykami - 7 proc. energii potrzebnej dla Wielkiej Brytanii będzie produkowane w Maroku. To wszystko prywatna inicjatywa.

Mówi pan o panelach, które pokryją w przyszłości pustynię, ale panie profesorze, czy my jesteśmy w stanie zaradzić wielkim nakładem sił i środków tej nadchodzącej katastrofie?

Mamy, tylko to bardzo droga zabawa. My musimy zadziałać. Jak staniemy się węglowym zaściankiem świata, to proszę pamiętać, że nikt nie zrezygnuje z handlu emisjami. Będziemy coraz bardziej przygwożdżeni.

Czyli jest pan optymistą? Politycy mają szansę poprowadzić nas do sukcesu?

Czy politycy nas prowadzą, czy reagują na to, co my mówimy? Nawet nie chodzi o wybory, które są co cztery lata. Pytanie, na co reagują. Często obserwujemy, że pojawienie się pieniędzy w ramach Zielonego Ładu zmienia serca na zielone, które wcześniej zielone nie były.

Co było pierwsze - jajko czy kura? Czy lobby zielone zmierzające do tego, że monopolistą będą Niemcy.

Mówi pan o gazie?

Mówię o gazie, który będzie wspomagał te projekty.

Gaz jest formą przejściową.

Ale może wykończyć polską energetykę.

Polska energetyka rozproszona, turbiny wiatrowe, czy to lądowe, czy morskie, magazyny energii, energetyka solarna - to jest nasza potrzeba, a nie myślenie o tym, kto nam będzie dyktował warunki. Budujemy u siebie.

Dzięki Bogu jest pan optymistą.

Umiarkowanym...

Wrócę na koniec, do pierwszego pytania. Kiedy koniec?

Pewnie niedługo.

Nasze pokolenie ma szansę załapać się na stryczek ekologiczny?

Problemy narastają, jak w przypadku gotującej się żaby. Mogą pojawić się turbulencje, które naprawdę nam zagrożą, ale przewidzenie tego jest niemożliwe.

10 lat, 30, 50?

Gatunek ludzki przetrwa, nawet jeśli będzie chodził pieszo, nie pojedzie samochodem i nie będzie jadł codziennie krewetek - ma wokół zwyczajne karpie.

https://www.radiopoznan.fm/n/xzXGfU
KOMENTARZE 0