NA ANTENIE: W środku dnia
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

„Krzycz. Byle ciszej”, czyli opowieść o Wojciechu Bąku

Publikacja: 29.06.2020 g.16:09  Aktualizacja: 29.06.2020 g.16:14 Piotr Świątkowski
Poznań
„Teatr Nowy” w Poznaniu skończył sezon premierą. Marcin Kącki opowiedział o totalitaryzmie i poezji. Wysłał Wojciecha Bąka na Plac Wolności w 2020 roku, a Stanisława Barańczaka do poznańskiego oddziału Związku Literatów Polskich w czasach Bieruta, Bermana i Minca. Czy polityka pomogła sztuce?
krzycz-byle-ciszej - Teatr Nowy
Fot. Teatr Nowy

Wojciech Bąk jest zapomnianą postacią literackiego powojennego Poznania. Skończył Gimnazjum Męskie w Ostrowie Wielkopolskim. Był polonistą po Poznańskim Uniwersytecie. Jego wiersze zachwyciły czytelników „Wiadomości” i „Skamandra” tak mocno, że w listopadzie 1937 roku otrzymał Srebrny Wawrzyn Akademicki. Tak było przed wojną. Po wojnie Bąk został prezesem oddziału poznańskiego Związku Literatów Polskich. Za swoją niezwykłą religijną twórczość dostał w 1945 nagrodę literacką miasta Poznania, a w 1949 nagrodę Episkopatu Polski.

Szybko zaczęły się problemy. Po proklamowaniu socrealizmu w literaturze nie publikował swoich religijnych wierszy. Wprowadził w osłupienie uczestników warszawskiego zjazdu ZLP w czerwcu 1950 roku. Ogłosił, że Żydzi niszczą polską kulturę, a następnie zagroził popełnieniem samobójstwa. W szpitalu psychiatrycznym był bity. Po wyjściu stał się persona non grata. Znów go zamknięto. Wrócił do łask po Październiku. Do końca życia był inwigilowany.

Tyle o Bąku mówi historia. A jak jego życie wygląda w spektaklu Anety Groszyńskiej i Marcina Kąckiego?

Na pewno realizatorzy sugestywnie przedstawili mechanizmy stalinizmu. Redaktor z Warszawy (grany niezwykle udanie przez Ildefonsa Stachowiaka) „przesłuchuje” kolegów – literatów łapiąc za słówka. Niby żartuje, ale tak naprawdę sprawdza, by później donieść komu trzeba. W totalitarnym państwie nikt nie może być szczery, a słowa mogą znaczyć jedno teraz i zupełnie coś innego za chwilę. Literatami wciśniętymi w powojenne ubóstwo rządzi konformizm i zwierzęcy lęk. Poświęcają Bąka, by ratować skórę, by dostać mieszkanie, by wierszówka pozwoliła kupić trochę chleba. Na kolejnym zebraniu, już w 1956 roku, jakby nigdy nic rehabilitują kolegę. Nie mają sobie nic do zarzucenia.

Z ich oportunizmem kontrastuje postać Marii Rataj (granej przez Marię Rybarczyk). Pisarka jest gosposią w domu poznańskich literatów. Nie chcą jej przyjąć w swoje szeregi, ale chętnie korzystają z zapasów kawy i herbaty. Maria Rybarczyk buduje kolejną postać niepodobną do żadnej wcześniejszej.

Atrakcyjnie pokazany jest mechanizm łamania więźnia – pacjenta. Bąk (Dariusz Pieróg) siedzi na wózku inwalidzkim z telewizorem na kolanach. Z ekranu psychiatra Jan Barańczak (Mariusz Puchalski) przekonuje, że dwa dodać dwa nie musi się równać cztery, a co gorsze nie musi się równać pięć.

I gdyby „Krzycz. Byle ciszej” był takim właśnie spektaklem należałoby bić brawo. Dlaczego doświadczonego autora 20 książek gra stosunkowo młody aktor? Być może chodziło o pokazanie młodego – zdolnego buntownika, ale czy młody zdolny miałby siłę oprzeć się władzy? Bąk napisany przez Kąckiego jest beztroski, ale takie ustawienie nie daje szans narysowania wewnętrznych zmagań poety, bo Wojciech Bąk wielkim poetą jest i kropka. Już lepiej, żeby Bąka w tej sztuce o Bąku nie było. Wystarczyłaby scena z telewizorem na kolanach. Ona mówi więcej niż przezroczysty Dariusz Pieróg.

Gdzie w tym wszystkim jest Bóg, o którym pisał Bąk? Jest za to postać zatroskanego Stanisława Barańczaka (Mateusz Ławrynowicz), który wyłania się z toalety z trąbką i przygnębiającą prognozą na kolejne lata PRL. Muzyka trąbki ma być sygnałem wolności. Barańczak jest przylepiony do spektaklu plastrem swoich wierszy. Ma kontrastować z ojcem – lekarzem unurzanym w polityczną psychiatrię. Dialog Barańczaka i Bąka mieni się cytatami poezji przedstawiciela Nowej Fali, ale jest to raczej nachalna powtórka z Barańczaka przed maturą. Jestem ciekawy religijnej poezji bohatera sztuki, a słyszę znany wiersz o porcelanie. To już było, to już leciało i na pewno się sprawdzi, ale nie w opowieści o latach 40. i 50.. Rozumiem, że zły ojciec – psychiatra i dobry syn – poeta, emigrant rozpalają wyobraźnie twórcy, ale to temat na inną opowieść.

Wyświetlony w trakcie przedstawienia film z Bąkiem biegającym po Placu Wolności i przekonującym poznaniaków do wolności i demokracji jest tak potrzebny spektaklowi, jak Barańczak w toalecie. Bąk nie jest przekonujący, ani poznaniacy zainteresowani. Śmieją się zajęci konsumpcją lodów. Demokracja ich ani ziębi, ani parzy.

Gdyby nie było za dużo młodego Bąka i nieznośnego Barańczaka zobaczyliśmy ciekawą sztukę o zniewoleniu i powojennym Poznaniu. Wbrew pozorom niewiele wiemy o tamtych czasach.

https://www.radiopoznan.fm/n/hrW8ti
KOMENTARZE 0