NA ANTENIE: Serwis informacyjny
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Recenzja: BOB DYLAN – Rough And Rowdy Ways

Publikacja: 23.07.2020 g.12:30  Aktualizacja: 23.07.2020 g.12:45
Poznań
Recenzja Ryszarda Glogera.
BOB DYLAN – Rough And Rowdy Ways
Fot.

Wielu laureatów Nobla, to szczególne wyróżnienie przytłoczyło i w pewien sposób sparaliżowało. Niektórzy nobliści przyznawali, że na jakiś czas gubili wewnętrzną harmonię i tracili kreatywną moc. Pewnie presja i ciężar nagrody są tak obezwładniające, że tak wybitnym twórcom, trudno wrócić z ciężarem nagrody do wcześniejszego rytmu życia i pracy. Bob Dylan z zasady unikający zwierzeń i masowej komunikacji, nie podzielił się również ze swoimi odbiorcami myślami i przeżyciami jakie towarzyszą jemu jako nobliście. Fakty są takie, że laureatem Nobla w dziedzinie literatury został w 2016 roku. Ostatnią płytą Dylana z oryginalnymi utworami był album Tempest z 2012 roku. Następne płyty były pewnym zaskoczeniem, bo Dylan zmierzył się ze standardami z katalogu Great American Songbook, w dużej części wykonywanymi przez Franka Sinatrę. Był to niezwykły ruch, bo przecież Dylan nigdy nie błyszczał jako wokalista. Uprawnione jest raczej umieszczenie autora piosenki Blowin’ In The Wind w kategorii śpiewającego poety, którego siłą przekazu jest słowo, poskładane we frapujące historie, często dotyczących ważnych kwestii społeczno-politycznych. Od strony wykonawczej utwory napisane przez Dylana zwykle zyskiwały nieprawdopodobny blask w wykonaniu innych artystów. Warto przypomnieć Knockin’ On Heaven’s Door, Like A Rolling Stone, Mr.Tambourine Man, Masters Of War, I Want You, Just Like A Woman, Gotta Serve Somebody, Chimes Of Freedom. Przywołuję zaledwie kilka tytułów a są ich przecież całe dziesiątki. Myślę nawet, że nie wszyscy słuchacze tych powszechnie znanych utworów kojarzą je z Dylanem, słysząc Randy Crawford, Ninę Simone, Ettę James i zastępy innych wybitnych wokalistów. Twórczość Dylana śpiewana od 60 lat na wiele sposobów, wykonywanych przez kobiety i mężczyzn w różnych stylach na całym świecie, zyskuje jeszcze większe znaczenie. Ma też nieprzemijającą moc. Zaryzykuję twierdzenie, że cały dorobek płytowy samego Dylana jest mało znany. Jest to znajomość raczej fragmentaryczna ograniczona do płyty Greatest Hits. A z drugiej strony mamy dylanologów, słuchających namiętnie wszystkiego co Dylan nagrał, robiących doktoraty cierpliwie rozsupłując życie i twórczość autora kilkuset utworów.

Dylan stworzył płyty wybitne i takie, których specjalnie nie polecam. Sam na najwyższej półce stawiam m.in. The Freewheelin’ Bob Dylan, Highway 61 Revisited, Blonde On Blonde. Z lat 70. trzeba posłuchać Blood On The Tracks i Desire. Mam z tamtego okresu słabość do dwupłytowego Self Portrait, chociaż te dwa winyle nie zrobiły wielkiego wrażenia na krytykach. Jak mantrę mogę słuchać Wigwam, podobnie jak z melancholijnej kompozycji Song For Guy Eltona Johna. Ze środkowego okresu twórczości Dylana wysoko oceniam Infidels i Empire Burlesque i koniecznie, zaskakujący Time Out Of Mind z producentem Danielem Lanois’em. W nowym tysiącleciu Dylan wspiął się bardzo wysoko na płytach Love And Theft i Modern Times. Natomiast ta najnowsza płyta Boba Dylana w jakiś sposób jest odpowiedzią na nagrodę Nobla albo rozwiniętym komentarzem autorskim. Przypomnę, co napisała komisja noblowska, że przyznaje nagrodę „za stworzenie nowego, poetyckiego wyrazu wewnątrz całej amerykańskiej tradycji muzycznej”. Istotnie Dylan przez 6 dekad przeistoczył się z folkowego trubadura w Barda Ameryki a w końcu w pełnokrwistego artystę rockowego, który w swojej muzyce sięga po bluesa, country, gospel i jazz. Album Rough And Rowdy Ways jest - w sensie owej tradycji amerykańskiej muzyki- czymś w rodzaju świadomej kondensacji wszystkich inspiracji. Znowu w zaledwie 10 utworach Wielki Bob miksuje bluesa z Chicago z rock and rollem z Memphis, dodając na przystawkę country z Nashville. Dylan przemierza jak to ma w zwyczaju amerykańską czasoprzestrzeń. W środku pandemii kiedy świat w pewien sposób się zatrzymał, Dylan-obserwator wraca ze swoją opowieścią, w której powołuje się na symbole, mity i duchy przeszłości. W kalejdoskopowym świecie tego autora, zaroiło się znowu od ludzi, polityków, poetów, wędrowców, poszukiwaczy przygód, gangsterów, złodziei, grzeszników. Już w pierwszym utworze I Contain Multitudes, czymś w rodzaju odmawianej litanii, autor przywołuje jednym tchem Annę Frank, Indianę Jonesa i zespół The Rolling Stones. Jeśli nawet takie zbitki zaskakują to Dylan przyznaje, że ma znowu wiele do powiedzenia. Opisując świat podlega różnym nastrojom, lecz przede wszystkim zadaje pytania: co się z nami stanie i co powinniśmy w tym momencie zrobić? Galeria postaci w następnych utworach powiększa się nieustannie. Generał Patton, Elvis Presley, William Blake, Al Pacino, Marlon Brando, Zygmunt Freud, Martin Luther King, John F. Kennedy i wielu innych. Poprzez tak rozległą symbolikę nazwisk, Dylan pokazuje cywilizacyjne procesy, jednocześnie ludzką siłę i słabość, żądzę władzy, podłość i głupotę. Wydawnictwo składa się z dwóch płyt. Ta druga płyta zawiera tylko jeden utwór Murder Most Foul poświęcony zabójstwu Prezydenta Kennedy’ego. Dla Dylana to smutny zakręt historii, przykład niesprawiedliwości ludzkiego losu. W sensie formalnym Murder Most Foul jest 17 minutowym rozwinięciem otwierającego wydawnictwo utworu I Contain Multitudes.

Obok podejmowania bardzo poważnej tematyki, Bob Dylan ukazuje również twarz romantyka, pragnącego obecności bliskiej osoby, skorego do wyznań miłości. W takim tonie utrzymane są utwory My Own Version Of You oraz I’ve Made Up My Mind To Give Myself To You. Ta ostatnia kompozycja jest urokliwym walcem angielskim z pięknym motywem melodycznym. Tym samym Dylan zadaje kłam przekonaniu, że zatracił już zmysł kompozytorski. Zresztą kilku innym utworom utrzymanym w formie bluesa, także trudno odmówić muzycznego seksapilu. Chodzi o wyskakujący z energią na początku pierwszej płyty utwór False Prophet czy jeszcze bardziej motoryczny rytmicznie Goodbye Jimmy Reed. Od strony muzycznej muszę podkreślić, że instrumentalny akompaniament jest równie intrygujący. Zespół towarzyszący Dylanowi gra z wielkim luzem, cieniując dynamikę i nasycając dźwiękową tkankę wtrąceniami, akcentami gitar, skrzypiec lub harmonijki ustnej. Ta naturalność brzmienia i stylowość wykonania szybko wciąga słuchacza. Za ornamentację poszczególnych utworów odpowiedzialni są w pierwszej kolejności gitarzysta Charlie Sexton i multiinstrumentalista Donnie Herron. Sam Dylan jest w świetnej formie wokalnej, śpiewa z wyczuciem a nawet czasem z brawurą. Jego głos jest plastyczny i często bardzo delikatny. Ostatnia płyta Boba Dylana wyrasta na ważne wydarzenie muzyczne. Miarą wartości tej płyty we współczesnej popkulturze jest i to, że zaraz po premierze Rough And Rowdy Ways znalazła się prawie na szczycie listy Billboarda 200. To pocieszające, że pośród tej komercyjnej degrengolady współczesnej muzyki popularnej produkowanej tonami przez sezonowe gwiazdki, trafia się coś tak ponadczasowego jak 39. album w dyskografii Boba Dylana.

Ryszard Gloger

https://www.radiopoznan.fm/n/bRQfZb
KOMENTARZE 0