Podczas lutowej debaty o języku ojczystym prezydent Poznania wymówił wulgarne hasło ze Strajku Kobiet. Usprawiedliwiał wtedy przeklinanie kondycją polityczną państwa. Spotkanie transmitowała poznańska telewizja WTK a także media społecznościowe Miasta Poznania.
Poznaniak Krzysztof Szulc złożył wtedy zawiadomienie o możliwości popełnienia wykroczenia. W odpowiedzi policja stwierdziła, że przeprowadzone czynności nie dają podstaw do skierowania wniosku o ukaranie do sądu, bo czyn nie wypełnia znamion wykroczenia. Marta Mróz z poznańskiej policji przekazała nam, że użyte przez Jacka Jaśkowiaka nieprzyzwoite słowo wypowiedziane było w formie cytatu. Z tego powodu policjanci odstąpili od skierowania do sądu wniosku o ukaranie.
"Prezydent powinien dawać przykład, a przyzwala na używanie takich słów w debacie publicznej" - powiedział Radiu Poznań Krzysztof Szulc.
Ta decyzja jest dla mnie niezrozumiała. Gdybyśmy my poszli i krzyczeli wulgaryzmy, krzyczeli na "k" i "w", to bylibyśmy zatrzymywani, karani, a sądy by wydawały wyroki. Na dzisiaj widać, że policja w Poznaniu ma jakieś dziwne standardy.
Krzysztof Szulc zapowiada złożenie zażalenia na decyzję policji. Według kodeksu wykroczeń "Kto w miejscu publicznym [...] używa słów nieprzyzwoitych, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1500 złotych albo karze nagany."