Kobieta twierdzi, że się broniła, ale według prokurator Anny Fellenberg-Kokocińskiej, oskarżona działała z premedytacją i wyrachowaniem, a zadany cios był silny i precyzyjny.
Dopuściła się zamachu na życie swojego partnera. Ponadto dokonując tego czynu na oczach swoich dzieci i domagając się od nich pomocy w przemieszczaniu rannego do innego pomieszczenia, kłamiąc oraz zwlekając z wezwaniem pomocy medycznej, zburzyła dotychczasowy świat swojej małej córeczki i jej braci, których z racji swoich obowiązków wynikających z macierzyństwa miała chronić przed złym zagrożeniem, zapewnić bezpieczeństwo i szczęśliwe dzieciństwo
- mówi prokurator.
Według prokuratury, oskarżona nie chciała, by Łukasz K. od niej odszedł. Do zabójstwa doszło w nocy, a kobieta dopiero rano zadzwoniła po karetkę twierdząc, że mężczyzna w takim stanie wrócił do domu. Później - jak ustaliła prokuratura - udawała, że reanimuje mężczyznę do czasu przyjazdu karetki. To, co wydarzyło się w mieszkaniu, dokładnie opisała córka oskarżonej.
Jej zeznania kwestionuje obrońca Beaty L. Utrzymuje, że córka nie miała dobrych kontaktów z matką i miała interes, by ją obciążyć. Obrońca chce dla oskarżonej uniewinnienia twierdząc, że była to obrona konieczna, w przypadku innej oceny zdarzenia przez sąd - najniższej kary za zabójstwo - 8 lat więzienia. Sąd wyrok chce ogłosić jeszcze dziś.
AKTUALIZACJA GODZ. 15:30
To nie była obrona konieczna. Poznanianka Beata L., która na oczach trojga dzieci zabiła partnera, dostała dziś 12 lat więzienia. Przed rokiem 33-latka podczas kłótni zadała mężczyźnie jeden cios nożem w klatkę piersiową. Nie chciała, by od niej odszedł.
Oskarżoną obciążyły zeznania kilkuletniej córki Oliwii. Sąd uznał je za wiarygodne i jednoznaczne.
Oskarżona po zabójstwie zacierała ślady - mówiła sędzia Izabela Dehmel.
Oskarżona po popełnieniu tego czynu zacierając ślady posłużyła się jeszcze swoimi dziećmi, którym nakazała pomoc przy przenoszeniu ciała pokrzywdzonego z kuchni do pokoju, a następnie pomoc przy jego przebieraniu i myciu. Takie działanie w stosunku do kilkuletnich dzieci, jest działaniem karygodnym w ocenie sądu
- mówi sędzia.
Zdaniem sądu, to, że dzieci były świadkami tego zdarzenia i brały udział w zacieraniu śladów, to będzie się odbijało na ich zdrowiu psychicznym przez długi okres czasu, jeśli nie przez całe życie. Sąd uznał, że nie było podstaw, by przyjąć, że doszło w tej sprawie do obrony koniecznej. To była tylko linia obrony oskarżonej - podkreślał sąd.
Do zabójstwa doszło w nocy, a kobieta dopiero rano zadzwoniła po karetkę twierdząc, że mężczyzna w takim stanie wrócił do domu. Później udawała, że reanimuje mężczyznę do czasu przyjazdu karetki. Oszukała zarówno ratowników, jak i policjantów, którzy przyjechali do mieszkania.
Wyrok na razie nie jest prawomocny.