NA ANTENIE: W środku dnia
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Arcade Fire z nowym przesłaniem – recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 24.06.2022 g.13:01  Aktualizacja: 24.06.2022 g.12:05 Ryszard Gloger
Poznań
Rok 2007 był nie tylko dla mnie momentem odkrycia zespołu Arcade Fire. To zauroczenie nie było udziałem jakiejś małej społeczności rozsianej po świecie, którą połączyła muzyka konkretnego zespołu z odległej Kanady. Niszowa kapela z Toronto, znalazła się nagle w centrum uwagi całego rynku muzycznego. Zdjęcia zespołu ozdobiły okładki najpoczytniejszych magazynów, Arcade Fire zagrał także w Nowym Jorku obok super grupy U2.
Arcade Fire "We" - Okładka płyty
Fot. Okładka płyty

Zespół Arcade Fire założyła para małżeńska Win Butler i Régine Chassagne w 2001 roku. Debiut płytowy „Funeral” spotkał się z wysokimi ocenami krytyki muzycznej, jednak dopiero następny album „Neon Bible” miał niezwykłą moc i to przesądziło o tym, że okrzyknięto to wydawnictwo Płytą Roku. Kwartetowi udawało się przez kolejne lata nie sprawiać zawodu fanom, którzy rzucili się na następne płyty studyjne „The Suburbs” oraz „Reflektor”. I tyle o długiej drodze do sukcesu.

Najogólniej w muzyce Kanadyjczyków pociągający był zawsze eklektyzm, zaskakujące łączenie różnych stylów, często z domieszką patosu i pewnej nadmiarowości. Chociaż wszystko rozgrywało się w ramach alternatywnego rocka, w piosenki poutykane były elementy z bossa novy, punka, folku, rocka i klasyki. Na pewno Arcade Fire nie korzystał z wielości gatunkowej wprost. To nie były cytaty czy imitacje, tak chętnie wykorzystywane wcześniej przez zespoły pierwszej fali rocka progresywnego. Arcade Fire lubił też zaskakiwać zestawiając grę na akordeonie z monumentalnym brzmieniem organów kościelnych. Bywało, że niewinne piosenki przeobrażały się w formę hymnu, co szczególnie dobrze wypadało podczas koncertów Arcade Fire. Generowanie wzniosłości poprzez muzykę, teksty i formę utworów, przypominało najlepsze wzorce z grupą Pink Floyd na czele. W śpiewie wokalisty Wina Butlera usłyszeć można było wpływy Bono, Springsteena, Davida Bowie. Sukces zespołu z Kanady brał się także z pierwiastka aktywizmu muzyków i zaangażowania w rozmaite akcje społeczne.

Szósty z kolei studyjny album Arcade Fire nosi tytuł „WE”(My). Już to jest sygnałem większego przesłania. Chociaż zespół zwraca się do pojedynczego słuchacza, ma na myśli jednostkę jako ważną część większego zbioru społeczeństwa.

Ta płyta może jeszcze bardziej niż poprzednie, wymaga odsłuchania w całości. To w sumie 40 minut, bardzo zwartej formy muzycznej, z umiejętnym żonglowaniem tempem poszczególnych fragmentów, bez dłużyzn i „pustych przebiegów”. Płytę otwiera motyw fortepianowy, który później przewija się jeszcze przez dramatycznie brzmiące struktury instrumentalne z wyeksponowaniem elektroniki i mieszanego chórku. „WE” składa się właściwie z dwóch części, pierwszej zatytułowanej „I” (Ja) oraz drugiej „WE”. Z kolei obie główne części, dzielą się na mniejsze, w sumie płyta ma 7 wiodących tematów. Pierwszą część „I” kończy długi, dziesięciominutowy epicki utwór „End Of The Empire”.

Całość zawartości płyty przypomina wchodzenie do dużego pomieszczenia, w którym odkrywamy rozmaite nisze i coraz mniejsze zakamarki. Dlatego nie można potraktować tej płyty jak zbioru luźnych kawałków do wyjmowania bez konsekwencji dla odbioru całości. W muzyce Arcade Fire równie ważne jak opowieść o naszym świecie, o lękach i samotności człowieka, a potem o cieple i nadziei płynących z dzielenia się miłością i wiarą, są wywoływane nieustannie emocje i nastroje. A na tej płycie akurat tego nie brak niemal w każdym takcie. Dobrze osłuchani odbiorcy zauważą, jak czasem kanadyjscy muzycy nawiązują do brzmień zespołów z przeszłości tak różnych jak 10CC, Human League, Queen.

Muzyka, którą prezentuje Arcade Fire jak na produkcje grup niezależnych z kręgu Indie-rocka, jest wyjątkowo wypieszczona, zachwycają zmienne barwy. Nic dziwnego skoro wprowadzono do muzyki - nawet jeśli tylko na krótki czas - harfę, skrzypce, saksofon, akordeon czy skład kwintetu skrzypcowego. Niewątpliwie na tak spektakularny wymiar brzmieniowy płyty „WE”, miał bezpośredni wpływ producent Nigel Godrich, Anglik mający w dorobku chociażby kilka wybitnych płyt zespołu Radiohead. Nowa płyta Arcade Fire to optymistyczny przejaw sztuki muzycznej, która pozwala nasycić zmysły mocą prawdziwie głębokich doznań. Dla takich przeżyć warto poświęcić 40 minut w samotności z Arcade Fire.

https://www.radiopoznan.fm/n/6rixRk
KOMENTARZE 0