NA ANTENIE: W środku dnia
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
 

Chora wystawa?

Publikacja: 09.08.2019 g.10:34  Aktualizacja: 09.08.2019 g.10:40
Poznań
Recenzja Marcela Skierskiego
choroba - mnp.art.pl
Fot. mnp.art.pl

W Muzeum Narodowym w Poznaniu trwa wystawa „Choroba jako źródło sztuki”. Na ekspozycji, za którą odpowiada kurator Agnieszka Skalska, zgromadzono znaczą ilość dzieł sygnowanych znakomitymi nazwiskami, odnoszących się do całego spektrum medycznych przypadków. Idea przewodnia wynikająca z tematu sprawia, że wystawa w oczywisty sposób porusza odwiedzającego. Jednak ja z muzeum wyszedłem nie wzruszony, lecz zmieszany i zdezorientowany…

Na początek uwaga dotycząca samej konstrukcji wystawy. Na ekspozycji zgromadzono sporą ilość dzieł sztuki współczesnej. Najwcześniejsze z nich, takie jak malowidła Artura Grottgera, Maksymiliana Gierymskiego bądź Adama Chmielowskiego powstały w XIX w. Pomiędzy tymi obrazami odnajdziemy dzieła XX-wiecznej awangardy – reprezentowane przede wszystkim przez Władysława Strzemińskiego– czy neoawangardowe poszukiwania Aliny Szapocznikow. Najmłodsze pokolenie artystów reprezentują między innymi Zuzanna Bartoszek, Marian Stępak i grupa Bergamot. Tutaj natrafiamy na pierwszy problem wystawy, jakim jest rozpiętość czasowa powstania zgromadzonych dzieł i brak ich klarownego podziału. Wyjście z założenia, że obiekty przynależne do różnych tradycji artystycznych da się połączyć w obrębie zagadnień tematycznych zaproponowanych przez kuratorkę jest nieco naciągane. Weźmy pod uwagę dwa przykłady: na jednej ze ścian zestawiono ze sobą malowidła Artura Grottgera – „Popiersie kobiety” i „Walkę z szatanem” z rozciągniętą na tekturze używaną koszulką Mariana Stępaka (obiekt „Corpus”); kawałek dalej obraz „Chrystus” Witolda Pruszkowskiego znalazł się w towarzystwie „Życia organicznego” grupy Bergamot. Na ostatnią z wymienionych prac składają się oprawione tekturowe tabliczki z prośbami o datki, odkupione przez artystów od żebraków.

Pół biedy, że tego rodzaju zestawienia kompletnie różnych dzieł już na pierwszy rzut oka nie pasują do siebie. Istotne jest to, że na wystawie zrównane zostają dwa spojrzenia na sztukę – estetyczne, odnoszące do tradycyjnie rozumianego piękna z twórczością społecznie zaangażowaną. Obrazy Grottgera czy Pruszkowskiego są wyrazem myślenia plastycznego i wynikającego z tego zachowania określonych zasad kompozycji dzieł. Twórczość Bartoszek czy grupy Bergamot nie jest piękna i nie ma taka być. Oddziałuje na najprostszym poziomie wywołując współczucie, wzburzenie, czasami sprzeciw, ale nigdy nie prowadzi do sublimacji uczuć i uwznioślenia człowieka. Tego rodzaju sztuka odrzuca artystyczny kunszt i skupia się na określonych społecznych problemach – koniecznie z pozycji lewicowych, zmierzając do inspirowanej marksizmem przebudowy ludzkiej wrażliwości i świata.

Jeżeli już poruszyłem wątek marksizmu to warto nadmienić, że sam pomysł na ekspozycję łączącą choroby artystów z ich twórczością niebezpiecznie dryfuje w stronę konkretnej ideologii. Wskazane powyżej odrzucenie estetyki na rzecz specyficznie pojmowanej wrażliwości społecznej odnieść można do całej wystawy. Każde z dzieł oglądamy przez pryzmat prywatnej historii twórców. Obrazy, rysunki, instalacja, grafiki i rzeźby wydają się w tym przypadku mniej istotne od schorzeń, jakie dotknęły ich twórców. Jest to nic innego jak marksistowskie spojrzenie na historię sztuki, które ma „obnażać” okoliczności powstania dzieł, stawiając warunki w jakich pracuje artysta przed efektem jego pracy. Podejście takie redukuje prawdziwą wartość sztuki, potrafiącą przekroczyć doczesne zmagania człowieka. Przedstawione na wystawie obrazy Strzemińskiego powstały nie dzięki, lecz pomimo kalectwa artysty (Strzemiński na froncie wojennym stracił rękę, nogę i oko). Pomimo słabości ciała malował lepiej niż niejeden w pełni fizycznie sprawny twórca. Spojrzenie przez pryzmat kalectwa na sztukę Strzemińskiego nie jest żadną wartością dodaną i w zasadzie nie zmienia nic w jej postrzeganiu, a jedynie redukuje doniosłe poszukiwania twórcy unizmu do „walki z własnymi słabościami”.

Kolejny problem jaki mam z wystawą „Choroba jako źródło sztuki” wynika z odmiennego od organizatorów rozumienia roli choroby w życiu człowieka. W katalogu do wystawy Agnieszka Skalska pisze, że „dewiacja bytu, jego metamorfozy są jednocześnie stanami, w których poznajemy to, kim jesteśmy” (s. 150). Nie mogę zgodzić się z takim postawieniem sprawy. Choroba nie jest żadną „dewiacją bytu”, lecz niedomaganiem ciała. Zostając przy języku filozofów, trafniejsze byłoby mówienie o „dewiacji akcydensów”. Człowiek zachowuje ludzką godność i istotowe bycie człowiekiem niezależnie od choroby lub niepełnosprawności. Zmaganie się ze słabościami ciała nie czyni chorych „dziwnymi ludźmi” albo jednostkami niepełnowartościowymi, jak wynika z zacytowanego zdania. Zmaganie się z chorobą w przypadku wielu artystów prezentowanych na wystawie dlatego jest takie imponujące, ponieważ przekraczali oni swoje ułomności tworząc dzieła przekraczające możliwości większości zdrowych ludzi. W przedmowie do katalogu wystawy p.o. dyrektor Adam Soćko pisze: „Zapraszam Państwa na wystawę, która jest dowodem tego, że artyści, jakkolwiek obdarzeni talentem, są tylko ludźmi i to nierzadko dźwigającymi brzemię ciężkiej choroby. Co z tego może wynikać dla samej sztuki, a co dla nas samych – jej odbiorców?” (s. 8). Obawiam się, że niewiele. Najlepiej będzie, jeżeli przekonają się Państwo osobiście – wystawa trwa jeszcze tylko do niedzieli.

https://www.radiopoznan.fm/n/lNlUJH
KOMENTARZE 1
Piotr Pazucha
Pozhoga 09.08.2019 godz. 12:06
Ha, najwyraźniej mamy obok siebie sztukę i antysztukę. OK, tylko czemu w muzeum, które z definicji na prezentować tylko sztukę ? Miejsca dla antysztuki jest aż nadto we współczesnym mainstreamie.