Pedagożką jest dr Iwona Rutkowska-Chmura z UAM, chętnie cytowana przez Gazetę Wyborczą. Tym razem przy okazji prośby dyrekcji poznańskiej szkoły muzycznej, by dzieci nosiły stroje "adekwatne do miejsca". Ogólnie rzecz biorąc takie stroje, które my, "bumerzy"*, nazywamy "skromnymi" - nie za krótkie dołem i górą. Prośba pani dyrektor nie spodobała się Gazecie Wyborczej, której to redaktor udał się po komentarz do wspomnianej profesorki. Pani Rutkowska-Chmura oczekiwania "skrommności" strojów uczniów miażdży:
...w regulaminach, które regulują to, jak można się w szkole ubierać, często pojawiają się odniesienia do przyzwoitości, czystości, skromności. - A tak naprawdę to powinien być ubiór korzystny i wspierający to, co w szkole dzieje się z perspektywy młodych ludzi.
Gdzież szukać wiedzy o tym co dzieje się w szkole z prespektywy młodych ludzi, jeśli nie w Gazecie Wyborczej, która w 2014 roku tak opisywała polskie gimnazja?
Podglądanie w szatni czy łazience, komentarze na temat ciała i jego intymnych części, sposobu poruszania się, wulgarne i seksualne aluzje, gesty, gwizdy, mlaskania, cmoknięcia i inne "zwierzęce" odgłosy. Uporczywe przyglądanie się, śledzenie, szarpanie za ubrania, wysyłanie wulgarnych wiadomości lub oglądanie w obecności innych pornografii. Zdarzają się też obnażanie w obecności innych czy symulowanie gwałtu. To, co rzuca się w oczy najmocniej, to seksualizacja dziewcząt i relacji rówieśników.
Autorką tego przerażającego raportu ze szkolnych korytarzy jest... Iwona Rutkowska-Chmura, która siedem lat temu uważała, że:
Dziewczyny ze wszystkich stron dostają przekaz, że ciało i wygląd mają większe znaczenie niż to, co wiedzą, czują, myślą, niż ich umiejętności i poczucie humoru. Chcąc więc podnieść swoją wartość w oczach rówieśników, podkreślają atuty, które w tej kulturze są szczególnie cenione. Ubierając się "seksownie", chcą wyglądać "kobieco".
Mieliśmy więc w 2014 roku z jednej strony stado pohukujących niczym orangutany młodych samców i stymulujące te zachowania, świadome swoich atutów, oraz podkreślające je, stado młodych samic. Czy po siedmiu latach młodzież nabrała ogłady i nie zwraca uwagi na "podnoszenie swojej wartości" wyzywającym strojem? A może zaczęła dojrzewać dopiero na studiach? Sądzę, że wątpię, bo we współczesnym artykule o szkole muzycznej czytamy, co sądzą na temat prośby dyrektorki same dzieci.
To jak to jest, że dziewczyny rzekomo "kuszą" chłopców odkrytymi ramionami, a chłopcy biegają po boisku bez koszulek i tym się nikt nie przejmuje? Bo co? Bo chłopcy to chłopcy i im wolno?
Pyta dramatycznie uczennica, która nie chce być spętana spodenkami do kolan i bluzką z zakrytymi ramionami. Mógłbym poironizować, że przysnęła na biologii, ale przecież nie chodzi o to, żeby drwić z niedojrzałości dzieci. One mogą sobie na nią pozwolić, bo mają nas, dorosłych, w szkole reprezentowanych przez pedagogów, na codzień zmagających się między innymi z burzą hormonów u swoich podopiecznych.
Jednak według naukowczyni z UAM, to nie pedagodzy powinni decydować o tym jak mają nosić się w szkole dzieci, a same dzieci. Te dzieci, którym trudno stawić czoła burzy hormonów, o czym przecież czytamy w raporcie pani Rutkowskiej-Chmury z 2014 roku. Przyznaję, że w kontekście tego nie bardzo odległego opracowania, sposób w jaki dziś artykułuje ona swoją troskę o wolność dzieci w szkole mocno mnie zadziwia.
Mam poczucie, że to nie jest żadna prośba (pani dyrektor), tylko autorytarny nakaz osoby z kadry zarządzającej, ubrany dla niepoznaki w prośbę. Jeśli ktoś jest wyżej ustawiony w hierarchii, decyduje o różnych ważnych dla uczniów sprawach i o ich losie, to trzeba się temu podporządkować. To nie są negocjacje i rozmowa, tylko narzucona decyzja.
Po tym oświadczeniu naukowczyni z uniwersytetu na miejscu dyrektorów szkół miałbym nietęgą minę. Nie jest chyba łatwo rządzić szkołą, oddając władzę seksualnie rozbuchanym uczniom, co przecież w raporcie z 2014 roku wyraźnie stoi. Do tego rozgrzanego pieca dokłada sama pani dyrektor, prosząc o dłuższe spódniczki i skromniejsze bluzki, bez świadomości, że to:
(...) zabieg seksualizujący ciało dziewczyn, a czasami też chłopaków. Nagle, gdy zrobiło się gorąco, największym problemem stał się ubiór, i to głównie ubiór dziewcząt. Seksistowski charakter tych regulaminów i zapisów w statutach szkół to stary problem w szkole. To dyskusja, która z powodu dorosłych i ich obsesji wokół ciała dziewczyn, zmieniła się w dyskusję o moralności, a nie o zdrowiu. Natomiast dziwi mnie to, że nadal nie jesteśmy na tyle dojrzali, by zapytać, co o tym sądzą sami zainteresowani.
Ależ Pani Profesorko, przecież pytała Pani w 2014 roku!
Tu mógłbym skończyć, bo kompletnie się w tym logiczno-moralno-seksualno-pedagogicznym bałaganie pogubiłem, ale jeszcze jedna myśl nie daje mi spokoju. Jak to jest, że prośba, by dziewczynki nie nosiły wyzywających strojów jest seksualizacją młodzieży, natomiast nie jest nią wprowadzenie do szkół tematyki orientacji płciowej, w czym udział miała cytowana dziś naukowczyni UAM jako współautorka szkolenj ankiety na temat?
Mój świetny, nieżyjący już kolega mawiał w formie żartu:
"Mam swoje poglądy, ale jeśli Wam się nie podbają, to mam też inne".
Ale on nie był profesorem uniwersytetu.
* bumer (ang. boomer) osoba starsza, nienadążająca za trendami.
PROSI!?
Trudno o bardziej lapidarne podsumowanie degrengolady polskiej szkoły przez 30 lat po nieświętej magdalence pod rządami michników...