NA ANTENIE: HIGH/LIGHTHOUSE FAMILY
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Krytyka Netanjahu czy nienawiść do Izraela?

Publikacja: 20.05.2021 g.22:00  Aktualizacja: 20.05.2021 g.21:53
Poznań
Felieton Aleksandry Rybińskiej.
Izrael flaga - Fotolia
Fot. Fotolia

Zniszczone albo podpalone flagi Izraela, antysemickie okrzyki, nawoływanie do „zabijania żydów”. Tak przebiegały antyizraelskie demonstracje, do których doszło w ostatnich dniach w niektórych europejskich krajach. We Francji na ulice wyszło ponad 22 tys. osób w protestach zorganizowanych w Paryżu, Lyonie, Marsylii, Nantes czy Tuluzie. Propalestyńskie marsze odbyły się także w Belgii, Hiszpanii i Niemczech, m.in., w Berlinie, Frankfurcie, Mannheimie czy Fryburgu. Manifestacje to reakcja na nowe napięcia w konflikcie między Palestyńczykami i Izraelem. W skrócie: konflikt bliskowschodni przeniósł się na ulice europejskich miast. Tych z dużą społecznością imigrancką. Bo protestowali głównie muzułmanie i działacze skrajnej, antyglobalistycznej lewicy, dla których państwo Izrael jest symbolem imperializmu. W kilku miejscach doszło do zamieszek oraz ataków na synagogi. W stolicy Danii, Kopenhagi, manifestanci obrzucili izraelską ambasadę kamieniami.

Antysemickie wybryki, które miały miejsce przy okazji marszów poparcia dla mieszkańców Strefy Gazy, zszokowały niemieckich polityków. Podczas manifestacji w Berlińskiej dzielnicy Neukölln były palone izraelskie flagi, a protestujący zaatakowali policjantów, raniąc 93 funkcjonariuszy. Senator ds. wewnętrznych Berlina Andreas Geisel pytany o to, kto wywołał zamieszki, odpowiedział: „300 do 400 młodych mężczyzn, podchodzenia arabskiego, którzy byli tam nie z powodów politycznych, tylko dla zabawy”. Była to desperacka próba odwrócenia uwagi od antysemickiego charakteru protestu. Wraz z kolejnymi falami imigracyjnymi Niemcy zaimportowały sobie tysiące muzułmanów, niekryjących swojej niechęci do Izraela, kraju, który ich zdaniem powinien zostać wymazany z mapy. Jak czytamy w dzienniku „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, „w wielu przypadkach bitwa o umysły została przegrana albo nawet nie zdążyła się rozegrać, bo w ogóle „nie można dotrzeć do głów młodych mężczyzn, którzy pod arabskimi albo tureckimi flagami gromadzili się przed synagogami”. „Do zasiedziałego antysemityzmu przyłącza się nienawiść do Izraela, która dotarła tu z imigrantami i dociera nadal. Nauka, którą Niemcy wyciągnęły ze swojej historii, jest obca wielu migrantom. Oczekiwania, że uchodźcy stali się już «dobrymi Niemcami» także w kwestii rozprawy z przeszłością, opierają się o chwiejne podstawy. Zwłaszcza lewicowe partie długo w ogóle nie chciały, aby przyjezdni stali się zbyt niemieccy” – przypomina gazeta.

Skutecznie, bowiem pod tym względem integracja się zdecydowanie nie udała. Ponadto niemieckie państwo robiło przez ostatnie lata co mogło, by nie odnotowywać antysemickich incydentów, których autorami byli muzułmanie. Wszystkie były kategoryzowane pod hasłem „skrajnie prawicowa przemoc”. Pielęgnowanie złudzeń to jedno z ulubionych zajęć niemieckich elit. Imigrant zawsze jest ofiarą, więc nie może stać się sprawcą i zagrażać porządkowi publicznemu czy liberalnym wartościom, którym tejże elity hołdują. Po antysemickich wybrykach w Berlinie i Frankfurcie, niemieccy politycy się nagle obudzili. Komisarz ds. antysemityzmu Berlina Samuel Salzborn powiedział w programie telewizji ARD „Tagesthemen", że ma miejsce „niewyobrażalna radykalizacja antysemicka". A sekretarz stanu ds. integracji w federalnym urzędzie kanclerskim Annette Widmann-Mauz zapowiedziała z kolei, że rząd federalny zamierza podjąć bardziej zdecydowane działania przeciwko antysemityzmowi muzułmańskiemu. Nie sprecyzowała niestety, jakie. Prezydent Frank Walter Steinmeier zapowiedział w każdym razie, że „nienawiść do Żydów nie będzie w Niemczech tolerowana”.

Francuskie władze zadziałały bardziej stanowczo. Manifestacja propalestyńska w sobotę w Paryżu została w trybie przyspieszonym zakazana. Według francuskich mediów schemat tych manifestacji jest ten sam od lat. Przy każdym zaostrzeniu konfliktu między Izraelem a Palestyńczykami grupy skrajnie lewicowe i „antysyjonistyczne” oraz propalestyńskie wychodzą na ulice, zbierając fundusze na „samoobronę” Strefy Gazy i wykrzykując antysemickie hasła. Kierują się przy tym zasadą „no jews, no news”. Wojna domowa w Jemenie ich nie obchodziła, ani żaden z pozostałych konfliktów na Bliskim Wschodzie, których przecież nie brak. Nie chodzi im więc o walkę z autorytarnymi reżimami zabijającymi niewinnych cywili ani o sprzeciw wobec wojny jako takiej. Chodzi im wyłącznie o żydów. Ujgurzy w chińskich obozach, choć są muzułmanami, nie mają szans, bo Chińczycy to nie żydzi. Tak duża jest wrogość wśród migrantów wobec społeczności żydowskiej we Francji (wystarczy przypomnieć zabójstwo żydowskiej nauczycielki Sary Halimi przez muzułmańskiego imigranta w 2017 r. w Paryżu), że – jak pisze dziennik „Le Figaro” – większość jej członków głosuje dziś na Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen. Co jest nieco ironiczne, biorąc pod uwagę, że jeszcze 20 lat temu partia kierowana wówczas przez Jean-Marie Le Pena, była uważana za formację antysemicką. Z jednej strony islamogoszyzm, z drugiej tzw. skrajna prawica broniąca żydów. Francuscy politycy i intelektualiści odpowiedzieli na antysemickie wybryki na ulicach miast otwartym listem, w którym bronią polityki Izraela. Pod listem podpisali się m.in. polityk socjalistów Manuel Valls, były minister edukacji Luc Ferry, filozof Elisabeth de Fontenay oraz działacz antyislamski Mehdi Aïfa. Oczywiście politykę elit politycznych w Tel Awiwie można, i należy wręcz krytykować. Domaganie się wymazania Izraela z mapy, odmawianie mu prawa do istnienia, wykracza jednak daleko poza zwykłą krytykę. Mnie nie podoba się polityka historyczna Izraela. To nie oznacza jednak, że popieram działania Hamasu, który jest organizacją terrorystyczną. Pozostaje pytanie, jak Niemcy czy Francja chcą rozwiązać problem strukturalnego antysemityzmu panującego w społecznościach imigranckich, i objawiającego się już na poziomie szkół. Uczniowie muzułmańscy odmawiający uczestnictwa w zajęciach, na których są poruszane kwestie konfliktu na Bliskim Wschodzie, jeśli ich wydźwięk im się nie podoba. Nierzadko werbalnie i fizycznie atakują nauczycieli za ich rzekomą proizraelską postawę. Więcej prewencji, więcej edukacji, więcej integracji, a jeśli to nie zadziała, kary – mówią europejscy politycy. Tyle, że to już wszystko jest, i nic z tego nie wynika. Zakaz noszenia islamskich zasłon nie zatrzymał tej praktyki, dlaczego więc kursy integracyjne i grzywny miałyby zmienić nastawienie europejskich muzułmanów do państwa Izrael?

https://www.radiopoznan.fm/n/FA3jc6
KOMENTARZE 0