NA ANTENIE: 05.05 Spotkania BABINSKI/
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Młotek sir Hopkinsa

Publikacja: 24.04.2024 g.15:17  Aktualizacja: 24.04.2024 g.15:25 Łukasz Kaźmierczak
Poznań
Recenzja Łukasza Kaźmierczaka.

Historia lubi chować się w teczkach. Tych na pokaz, które prezentuje się światu w pięknej oprawie i przy dźwiękach fanfar, ale i takich, które się wstydliwie ukrywa, niszczy, ewentualnie złowieszczo nimi potrząsa.

Są jednak i teczki zapomniane, albo przemilczane, bo ich zawartość przywołuje zbyt bolesne wspomnienia.

I jedna z takich właśnie teczek przeleżała w spokoju ponad 40 lat, aż pewnego dnia jej właściciel usłyszał: Zrób z tym porządek. W taki oto sposób świat poznał „brytyjskiego Schindlera’”. Mowa o skromnym maklerze giełdowym Nicolasie Wintonie, który w przededniu wybuchu II wojny światowej wywiózł z Czech i uratował przed niechybną śmiercią kilkaset żydowskich dzieci. Teraz jego historię przeniósł na szklany ekran solidny brytyjski reżyser telewizyjny James Hawes.

Sprawiedliwi to temat bardzo obecny we współczesnej kinematografii. Dorobił się nawet pewnego schematu opowiadania i gotowych kliszy. Nic zatem dziwnego, że oglądając „Jedno życie”, mamy wrażenie, że z tą historią już kiedyś obcowaliśmy.

Spotykamy więc głównego bohatera – prawego, odważnego, przedsiębiorczego, nieuznającego imposybilizmu spod znaku „nie da się”. Naturalna humanitarna postawa wobec ludzkiego nieszczęścia, chęć niesienia pomocy, zamienia się u niego w pasję, graniczącą z obsesją. Mamy także wyścig z czasem, problemy z biurokracją, urzędniczą obojętnością i różnymi postawami ludzi wobec zła. Brzmi jak „Lista Schindlera”? Właśnie.

Część retrospektywna, cała wojenna działalność młodego Nica Wintona, opowiedziana jest bardzo dosłownie, by nie rzec dość łopatologicznie.

Najbardziej przejmującym i interesującym motywem są, towarzyszące nam przez cały film, fotografie ratowanych dzieci. Pokazywane brytyjskim rodzinom, „jak proszek do prania” – to porównanie, którego używa sam Winton -  stanowią dla nich przepustkę wjazdową do Anglii, co jest równoznaczne z szansą na przeżycie wojny.

W przeciwieństwie do niedawnej znakomitej, oscarowej „Strefy Interesów”, nie ma tu jednak raczej miejsca na niedopowiedzenia, nieoczywistości, czy subtelną grę z widzem. Ale taki był chyba zamysł reżysera „Jednego życia” . Obraz oparty na faktach, ma wiernie odtwarzać przebieg zdarzeń i dodatkowo przemycać uniwersalną prawdę: zwykły człowiek ma moc przemieniania zła w dobro. Milionowy gwóźdź wbijany w milionową deskę.

Nawet sam tytuł filmu nasuwa oczywiste skojarzenie z dewizą „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”: „Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat”.

Można tu także dołożyć dodatkowe znaczenie: żeby uratować jedno życie, potrzeba kilku, kilkunastu ludzi dobrej woli, bez których cały ten łańcuch pomocy, nie mógłby zaistnieć. I to jest w obrazie Hawesa bardzo dobrze opowiedziane.

Nieco inaczej wygląda natomiast ta część filmu, która pokazuje czasy powojenne. I nie chodzi tylko o kolejny aktorski popis niezrównanego sir Anthony Hopkinsa (dla hopkinsologów to pozycja obowiązkowa!)

Obsada to zresztą jedna z najmocniejszych stron filmu. Świetne epizodyczne role grają tu również takie aktorskie znakomitości, jak Helena Bonham Carter, Jonathan Pryce czy Lena Olin.   

Rzecz w tym, że historia Nicolasa Wintona nabiera nieoczekiwanego współczesnego przyspieszenia. Nie będę jednak zdradzał Państwu szczegółów, aby nie odebrać nikomu przyjemności oglądania i… ronienia łez. Dość powiedzieć, że film przestaje być w pewnym momencie, li tylko kolejną kopią „Listy Schindlera”.

Czy zatem warto wybrać się na „Jedno życie” (film będzie dostępny w polskich kinach od 31 maja)? Tak – nawet jeśli na ekranie po raz milionowy wbijany jest ten sam gwóźdź. Ale jeśli wbija go ktoś taki, jak Anthony Hopkins…

https://www.radiopoznan.fm/n/G2afZ5
KOMENTARZE 0