NA ANTENIE: PIERWSZA PLANETA OD SŁOŃCA
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Zaczytaj się z Radiem Poznań - 04.06.2025

Publikacja: 06.06.2025 g.20:15  Aktualizacja: 09.07.2025 g.15:33
O festiwalu „Ludzie książki”. O Lednickiej Wiośnie Poetyckiej. O książce „Wierszowzięci. Życie lęgowe poetów”. O książce „Znowu siejemy w Polsce B” Melchiora Wańkowicza. O książce „Ostatni z listy” Anny Rybakiewicz.

O festiwalu „Ludzie książki” z Katarzyną Wojtaszak z Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu rozmawia Jacek Butlewski.

JB: Festiwal „Ludzie książki” ma już swoją renomę. W tym roku na pierwsze miejsce wysunął się Władysław Reymont. Mamy też ciekawą wystawę...

KW: Na nią zapraszamy już w sobotę (07.06) na 12:30 do Muzeum Literackiego Henryka Sienkiewicza na Starym Rynku. Na wystawie „Noblista u Noblisty” pokażemy pamiątki związane z Władysławem Reymontem zabrane z trzech bibliotek – Biblioteki Uniwersyteckiej, Biblioteki PTPN i Biblioteki Raczyńskich. Zobaczymy książki, które należały do Reymonta, współczesne i historyczne wydania dzieł Reymonta w różnych językach - co pozwoli nam uświadomić sobie jak popularny był to pisarz, a wisienką na torcie będzie tłumaczenie „Chłopów” na język japoński. Wystawa będzie czynna do 20 czerwca.

JB: To część festiwalu...

KW: Sam festiwal do 16 czerwca. W programie jeszcze kilka dni z Reymontem. Od 12 do 16 czerwca wydarzenia w gmachu Biblioteki Raczyńskich – panel o czytaniu klasyki, wykład o Reymoncie, którego nie znamy, warsztaty dla dzieci z Marianną Oklejak, potańcówka z Kapelą Hałasów, a na finał spotkanie z Joanną Kuciel-Frydryszak, Anną Fryczkowską i Kacprem Pobłockim – będzie mowa o tym co dziś wiemy o „Chłopach” Reymonta i jak dziś autorzy patrzą na chłopów mając w pamięci reymontowską wizję.

 


Od niemal trzech dekad Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy gości Lednicką Wiosnę Poetycką. Łączy w ten sposób poezję, warsztaty literackie, plenery plastyczne, koncerty i rozmowy z wybitnymi, polskimi artystami. Tak będzie też w sobotę (07.06). Będzie też turniej poetycki dla młodzieży od 12 do 19 lat. Rafał Muniak: Lednicka Wiosna Poetycka promuje młodych poetów i ich twórczość. Mówi organizatorka konkursu Stanisława Łowińska:

„Poezja jest sztuką słowa, a wszystko zaczęło się od słowa. Zależy mi na tym by nasz język mógł najpiękniej i najtrafniej opisywać rzeczywistość, naszą duchowość i naszą tożsamość.”

Na finał do Muzeum Pierwszych Piastów zaprasza Joanna Wieczorek:

„To już 29 edycja. Zapraszamy wszystkich młodych poetów. Ostrów Lednicki od wieków jest bardzo ważnym pomnikiem historii – czyli zabytkiem o szczególnej randze. Takie wydarzenia artystyczne przyczyniają się do promowania tego miejsca. A poetyckie wyzwalanie refleksji jest ważne zwłaszcza w erze przekazu cyfrowego, kiedy jesteśmy atakowani przez mnóstwo zewnętrznych bodźców.”

Stanisława Łowińska:

„Zaprosiliśmy młodych, żeby mogli prezentować teksty w każdej postaci – tak jak myślą i czują. A jeśli przy okazji uwzględnią wątki historyczne dotyczące naszej państwowości, patriotyzmu – tym lepiej. Lednicka Wiosna Poetycka zaczęła się od „korony wierzbowej” i tak się rozwinęła, że musieliśmy ogłosić turniej jednego wiersza. Okazało się bowiem, że młodzieży zaangażowanej jest bardzo dużo.”

Joanna Wieczorek: „W tym roku temat historii, naszej tożsamości narodowej – mamy przecież tysięczną rocznicę koronacji królewskich. Ta tematyka przewija się, ale nie ograniczamy młodych twórców, cieszymy się, że są otwarci i zachęcamy do udziału.”

Lednicka Wiosna Poetycka w sobotę (07.06) od 11:00 do 16:00.

 


Cykl Wierszowzięci i książka pod patronatem Radia Poznań „Wierszowzięci. Życie lęgowe poetów.” To zbiór wierszy miłosnych wydany w wersji polsko-greckiej. Pomysłodawczynią jest Magdalena Kwaśniewska, z którą rozmawiała Joanna Divina.

MK: Uważam, że poezja powinna trafić pod strzechy każdego domu. Budzi wrażliwość i empatię.

JD: W książce dużo jest o miłości. Wszyscy jej pragniemy, ale pisanie o niej jest najtrudniejsze...

MK: Kiedy rozpoczynałam ten projekt – kilka lat temu – wiele osób pukało się w głowę i mówiło: Magda, daj spokój, o miłości już wszystko zostało powiedziane, napisane i nie da się tu odkryć nic nowego... A ja udowadniam, że się da. Może i prawda, że wszystko zostało już napisane, ale teraz piszemy w inny sposób, jesteśmy bardziej świadomi, rozwijamy swój warsztat literacki i poezja jest zupełnie inna niż pięćdziesiąt, sto lat temu. Warto sięgać po nowe formy poezji, warto też pisać. A jeśli ktoś nie czuje takiej potrzeby to nie warto krytykować – każdy ma prawo być sobą.

JD: Użyła Pani określenia „projekt” - jak doszło do tego, że powstał?

MK: Otworzyłam go w 2020 roku w czasie pandemii. Pierwszej książce towarzyszyły lektorskie nagrania wierszy Czarka Papaja. Potem były kolejne edycje – polsko-francuska, polsko-włoska, polsko-niderlandzka. A teraz jest polsko-grecka. Nie ukrywam, że dla mnie to perełka – mam zamiłowanie do Grecji i ten projekt uważam za szczególny. Taka … różowa perełka...

 


„Znowu siejemy w Polsce B” Melchiora Wańkowicza właśnie się ukazała. Autor pracował nad nią już przed II wojną światową. Potem zapiski zaginęły, a kiedy po wojnie autor miał ją gotową – na drodze stanęła cenzura. Książka trafiła do archiwum. Niedawno odkryli ją Urszula Glensk i Grzegorz Nowak, a rozmawiał z nimi Jacek Butlewski.

UG: Fragmenty tej książki Wańkowicz wykorzystywał w innych powojennych dziełach. Wynikało to z tego, że skoro nie mógł wydać całości przedwojennych reportaży po Kresach Wschodnich, to wracał do nich kiedy tylko mógł. Innymi słowy – próbował je przeszmuglować przez cenzurę. Całość natomiast została zdeponowana w 1969 roku w Ossolineum. Ten wybór nie był przypadkowy – po wojnie pracowało tam jeszcze wielu ludzi, którzy pamiętali i kochali Kresy Wschodnie, a sama biblioteka została przeniesiona ze Lwowa. I to chyba dawało Wańkowiczowi poczucie, że jego książka będzie otoczona pieczołowitością. I tak pewnie było, choć pamiętajmy, że to jedna książka, a Ossolineum miało 20 tysięcy rękopisów...

JB: W takim tłumie można zniknąć... Jak to się stało, że ujrzała jednak światło dzienne?

UG: Jak zwykle w takich przypadkach zadecydował splot okoliczności... Tak się złożyło, że znam Grzegorza Nowaka, który o Wańkowiczu i jego twórczości wie wszystko. Któregoś dnia odwiedzałam Dział Rękopisów Ossolineum ze swoimi seminarzystami, których chciałam zachęcić do badania rękopisów, to pomyślałam, że sprawdzę dla Grzegorza Nowaka czy są jakieś dokumenty związane z Melchiorem Wańkowiczem. I oniemiałam na widok „Znowu siejemy w Polsce B”. Oniemiałam, bo 15 lat wcześniej pisałam o reportażu czasu międzywojnia i szukałam tej właśnie książki! Wiedziałam, że ten tytuł powinien być, ale fizycznie książki nie było.

GN: Ta książka miała pecha. Napisał ją bardzo zdolny pisarz, chociaż amator – Melchior był przecież prawnikiem. Dwa jego reportaże, które ukazały się w latach 1936-39 „Na tropach Smętka” i „Sztafeta” sprawiły, że książka „Znowu siejemy w Polsce B” czekała na stosowny moment na wydanie. Chodziło o zwykły marketing – uznano, że skoro dwie pierwsze pozycje dobrze się sprzedają – nie należy spieszyć się z trzecią. Plan zakładał wydanie we wrześniu 1939 roku, albo po wrześniu. Miała to być duża, dwutomowa pozycja z ilustracjami i fotografiami. W atelier w Wilnie miał nad nią pracować Jan Bułhak...

JB: Ale wrzesień pokrzyżował te plany...

GN: Wańkowicz musiał opuścić kraj. W międzyczasie książka była wielokrotnie ratowana, przepisywana, ale wszystkie wysiłki były na nic. W czasie Powstania Warszawskiego jeden egzemplarz został częściowo spalony. I ten egzemplarz trafił do Wańkowicza na początku lat 60-tych ubiegłego wieku.

JB: Jaki świat opisał autor w tej książce?

GN: To świat już nieistniejący. Ani ludzi, ani ich formacji kulturowej już nie ma. Została zniszczona. Dlatego Melchior planował wydanie tej książki w 1939 roku. Pokazał cztery województwa wschodnie: województwo wileńskie, nowogródzkie, częściowo białostockie i Wołyń. Opowiedział o ziemi, ludziach, przyrodzie z detalami. Opisał życie i plany. Zauważył – co niezwykle istotne – odrębności narodowościowe. Stał się przedstawicielem Białorusinów, wśród których się wychował – autentycznym ambasadorem sprawy białoruskiej. „Znowu siejemy w Polsce B” to miało być wielkie dokonanie reporterskie porównywane tylko z „Bitwą pod Monte Casino”, bo tam pojawia wielu bohaterów pierwszego reportażu.

 


„Ostatni z listy” Anny Rybakiewicz to opowieść o ofiarach „czarnego lipca 1943 roku”, o bólu, traumie, ale też o nadziei i ludzkiej sile. Z autorką rozmawiała Joanna Divina.

JD: Bohater, pan Jerzy ma 97 lat. Poznał tę książkę?

AR: Nie tylko poznał. Żartuję czasem, że jest współautorem. Faktem jest, że każdy rozdział wysyłałam e-mailem do pana Jerzego, a on odsyłał mi poprawki: „pani Aniu na stronie tej i tej zmieniamy to słowo”, albo: „tutaj było troszkę inaczej”... Więc to nie tylko podpowiadacz, ale też redaktor. Sprawdzał moje rozdziały pod kątem historycznym. Mogę więc powiedzieć, że książka w stu procentach jest oparta na faktach – pan Jerzy nie przepuściłby niczego, co nie byłoby zgodne z prawdą. Próbowałam np. znaleźć bohaterom mieszkanie w dawnej Łomży... Pan Jerzy: „na tej ulicy był taki budynek, to może tam ich umieścić”... ale już następnego dnia: „Nie da rady, tam Niemcy lokowali swoje rodziny, odpada”... Swoją drogą niesamowita pamięć. A i jego historia niesamowita i dramatyczna. Właściwie... smutna... A przecież on sam jest radosny i pełen życia...

JD: Co panią skłoniło do opowiedzenia o 15 lipca 1943 roku?

AR: To był przypadek. A może przeznaczenie? Na jednym ze spotkań autorskich zadałam pytanie, czy ktoś może opowiedzieć historię nadającą się na książkę, coś takiego, o czym trzeba napisać. Zgłosiła się pani, która dała mi kontakt do pana Jerzego. Kontakt mailowy. To wysłałam e-mail, z całą nieśmiałością, bo sądziłam, że pan lat 96 raczej nie odpowie... Proszę sobie wyobrazić, że w ciągu godziny miałam telefon od Pana Jerzego, który zgodził się opowiedzieć mi historię swojej rodziny. Przed wojną jego mama pracowała w banku, tata był dobrze prosperującym kupcem, miał w Łomży sklep spożywczy. W czasie wojny Niemcy zarekwirowali sklep i zmienili go w sklep tylko dla Niemców. Dawnemu właścicielowi pozwolili pracować w sklepie. Pan Jerzy też tam pracował. Co się stało, że w lipcu 1943 roku ta rodzina znalazła się na liście osób przewidzianych do egzekucji w odwecie za akcję partyzancką w okręgu białostockim? Tytuł „Ostatni z listy” nie jest przypadkowy, przeżył tylko on. I to przez przypadek, bo dzień wcześniej przyszedł do nich Niemiec, żeby dowiedzieć się, o której wychodzą rano do pracy. Odpowiedzieli, że o siódmej i o siódmej Niemcy zgarnęli rodzinę. Pana Jerzego nie, bo tego dnia miał tajne nauczanie i wyszedł kwadrans wcześniej...