Dystans wynosił 200 mil, czyli ponad 320 km po ścieżkach spacerowo-rowerowych. Na starcie na zachodnim wybrzeżu Anglii stanęło osiemdziesięciu śmiałków, a do mety dotarła tylko połowa. Miejsce i czas nie miały znaczenia. - Każdy, kto dotrze do mety jest zwycięzcą - zaznacza Kujawiński.
Limit czasu wynosił cztery doby. Poznaniakowi zajęło to 78 godzin. - W tym było niespełna osiem godzin snu, po godzinę, dwie każdej z trzech nocy oraz dwie godziny rozbite na kilkunastominutowe drzemki, na trawie, pod krzaczkiem, gdziekolwiek - wspomina ultramaratończyk. Trochę czasu musiał też przeznaczyć na częstą zmianę odzieży wobec zmiennej pogody lub wizytę w McDonaldzie, bo jedzenie przygotowane przez organizatorów nie było zbyt kaloryczne.
Kujawiński na trasie musiał radzić sobie sam, a niektórych śmiałków wspierały całe ekipy w busach, dostarczające jedzenie i służące masażami. Start w takim biegu to rok przygotowań, do czego trzeba jeszcze dodać kilkunastoletnie maratońskie doświadczenie. - To zdecydowanie nie jest dla każdego biegacza - zastrzega Kujawiński.