Uwłaszczeni obrońcy proletariatu postanowili zepchnąć niewdzięczny proletariat na margines. Mógł siedzieć w bloku na 30 metrach, włączyć „Ekstradycję” albo disco-relax i niech tam sobie zdechnie, g… nas to obchodzi – mówi Wojciech Mucha, autor książki „Miasto noży”.
5 złotych w kieszeni, jazda tramwajem na gapę, czyli na bilet roczny-niewidoczny, zwany niekiedy semestralnym-niewidzialnym, a potem jedno piwo na dwóch. Masz jeszcze kartę telefoniczną, na której zostało dwanaście impulsów i możesz sobie zadzwonić do kolegi
– tak osiedlowe realia lat 90. wspomina Wojciech Mucha.
Okładka jego powieści stylizowana jest na kasetę VHS z ówczesnej wypożyczalni. W 1997 r., gdy rozgrywa się akcja powieści „Miasto noży”, w Krakowie trwa krwawa wojna kibiców Cracovii i Wisły. W jej tle pokazana zostaje cała III RP – tragedia dawnych bohaterów Solidarności z upadających zakładów, bezrobocie, ogłupiające media i rozrywkowe talk-show, współpracujący z mafią policjanci oraz dyskoteka, specjalnie zbudowana w miejscu dawnej hitlerowskiej i ubeckiej katowni. Nowa, wspaniała III RP w pełnej krasie.
Kraków zaczyna się koło Bramy Floriańskiej, a kończy się koło Wawelu. I to jest ówczesny Kraków. A cała reszta nie różni się wtedy od przedmieść Budapesztu, bloków pod Lipskiem, czy dalej na wschód, Kijowa. Doświadczenie bloków z wielkiej płyty to wspólne doświadczenie milionów ludzi
– mówi Wojciech Mucha w „Wywiadzie z chuliganem”.
Ówczesna młodzież szuka recepty na tę rzeczywistość, własnej opowieści o niej.
Mamy do czynienia z kryzysem ojcostwa. Ojcowie czasem piją i to jest źle. Inni zaciskają zęby i zaharowywują w pracy, ale z tego też nic kompletnie nie wynika. Jak harują, nie mają kontaktu z dziećmi. Jak nie mają pracy, nie są żadnym autorytetem dla dzieci. A skoro tak, to zostają nimi bossowie, którzy rządzą na dzielnicy czy w mieście
– opowiada autor książki.