Według dyrekcji, ma on ulżyć personelowi, a nie rodzicom dziecka. W czwartek rodzice sześcioletniego Bruna zostali poinformowali, że do przedszkola, do którego dziecko uczęszcza, przyjęto na pół etatu nauczyciela wspomagającego. Teoretycznie mógł on zgodzić się na asystowanie przy podawaniu sobie insuliny przez Bruna, o co kruszą kopie rodzice chłopca. Niestety, nauczyciel odmówił.
- Po co więc go przyjęto? - pyta, nie kryjąc rozczarowania, mama Bruna - Monika Myszka.
Nauczyciel wspomagający pomaga przy chorobie. Żeby dziecko było pod tym względem zabezpieczone. W Polsce są nauczyciele wspomagający przy cukrzycy i zajmują się wszystkim.
Wicedyrektorka przedszkola, Janina Nowaczyk mówi, że nauczyciel wspomagający ma odciążyć resztę personelu, bo "dziecko z cukrzycą musi być obserwowane bez przerwy i narzuca to duży ciężar psychiczny na nauczycielki".
- Przejmuje w ciągu dwóch godzin dziennie opiekę nad Brunem. Mierzy cukier, opiekuje się tylko i wyłącznie nim, tak żeby nauczyciel mógł prowadzić zajęcia z pozostałymi dziećmi. Zmienia to o tyle, że nauczyciel przez te dwie godziny może pracować z grupą i jest odciążony od opieki nad tym dzieckiem - wyjaśnia Janina Nowaczyk.
Pytana dlaczego w sytuacji, gdy przedszkole kategorycznie odmawia współpracy nie zmieni placówki, Monika Myszka odpowiada, że trwa w swojej walce dla innych dzieci, by zmienić podejście systemu edukacji do chorych dzieci.
Jesienią Bruno idzie do szkoły. Jego mama liczy, że tam będzie lepiej.