NA ANTENIE: Serwis informacyjny
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
 

STEVE HACKETT: jeden wieczór w Poznaniu, dwie recenzje.

Publikacja: 08.05.2019 g.13:08  Aktualizacja: 08.05.2019 g.14:06
Poznań
Trudno opowiedzieć muzykę. Tego praktycznie nie da się zrobić. Bo jak opowiedzieć o dźwiękach, ich odbiorze, który jest przecież sprawą absolutnie indywidualną?
Steve Hackett - Kuba Kozłowski
/ Fot. Kuba Kozłowski

Określenie „legenda” należy do jednych z najbardziej nadużywanych w świecie muzyki. Wydaje się, że coraz częściej wystarczy w ten czy i inny sposób wytrwać na scenie przez kilka lat aby wszem i wobec oznajmiona została „legendarność” muzyka. Tyczy się to tym bardziej gitarzystów - gdzie nie spojrzeć aż roi się od wykonawców „kultowych” i „legendarnych”. Oczywiście oznacza to, że samo znaczenie słowa ulega znaczącej dewaluacji. Dlatego nie chcę obarczać Hacketta tym ciężarem. Tym bardziej, że zapewne sam nie byłby z niego zadowolony. Nie miałem przyjemności rozmawiać ze Steve’m Hackettem ale poznański koncert upewnia mnie w przekonaniu, że dla niego wciąż na pierwszym miejscu pozostaje muzyka i wyrażane za jej pośrednictwem emocje. Niby banał, a jednak wskazać można wielu, których show business pożarł i wypluł, gdy ich zainteresowanie autoprezentacją, obecnością w mediach czy komercyjne wolty stylu oddalały od pierwotnych korzeni artystycznych.

Spośród wszystkich muzyków tworzących legendę Genesis to właśnie Steven Hackett (wraz z Anthony’m Phillipsem) w największym stopniu podtrzymuje pamięć o albumach wydanych przez zespół w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych. Jasne, że na ostatnich płytach odrobinę bardziej ucieka w patos, oczywiście, że nie wszystkie jego albumy odbierać można z równym zainteresowaniem ale magia nigdy nie zginęła. Steven Hackett jest współautorem kilku z najgenialniejszych albumów progresywnych w historii i twórcą nie mniej licznych albumów solowych, które intrygują a niejednokrotnie potrafią po prostu zachwycić. Dlatego na poniedziałkowy koncert czekałem z olbrzymią niecierpliwością. Nie dość, że miałem stać się świadkiem odegrania na żywo całego „Selling England by The Pound” to (na co liczyłem chyba jeszcze bardziej) Hackett miał zaprezentować obszerne fragmenty przewspaniałego albumu „Spectral Mornings”. Czy się zawiodłem? Absolutnie nie.

Koncert odbył się w Sali Ziemi ulokowanej na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. Dodajmy, sali pięknie do tego celu pasującej - wystarczająco dużej a jednak nadal na tyle kameralnej aby odpowiednio wzmacniać nastrój występu. Przy braku nowoczesnej areny koncertowej i przy zerowym wykorzystaniu stadionu Lecha, Sala Ziemi stanowi jedyny ratunek dla poznaniaków, liczących na występ bardziej rozpoznawalnej muzycznej osobistości. Brak zaplecza w Poznaniu pod większe wydarzenia muzyczne jest jednak tematem na inne rozważania. Warto jednak zauważyć, że w przypadku Stevena Hacketta trudno mi wyobrazić sobie lepsze miejsce dla tak, w gruncie rzeczy, intymnego występu odegranego (co oczywiście dało się odczuć już podczas oczekiwania na wejście do sali) dla prawdziwych, wieloletnich fanów twórczości Genesis jak i samego Hacketta. I może przemawia przeze mnie nostalgia ale duża część magii samego występu brała się właśnie z tych pozytywnych wibracji odczuwalnych od samego początku wśród publiczności.

Nie było jak się dać porwać energii, bo ludzie niejako pozostawali przykuci do krzeseł. Nieraz jednak widziałem u sąsiadów i u siebie nieodpartą chęć wstania i pełniejszego odbierania płynącej muzyki. Tyle, że wówczas mocno utrudniłbym odbiór występu sąsiadowi siedzącemu za mną.

Przechodząc jednak do samego koncertu muszę przyznać, że Steven Hackett ani nie zawiódł oczekiwań ani przesadnie nie zaskoczył. Dostaliśmy dokładnie taki sam zbiór utworów, jak w przypadku wcześniejszego o trzy dni występu we włoskim Bergamo. Z kolei w porównaniu do występu z Turynu polscy słuchacze mogli cieszyć się dodatkowym utworem w części poświęconej solowym dokonaniom Hacketta. W Poznaniu zabrzmiało bowiem piękne „Beasts in Our Time” z najnowszej, powiem szczerze – jeszcze przeze mnie w pełni nieoswojonej – płyty „At the Edge of Light”. Z tego krążka poznańska publiczność usłyszała jeszcze „Under The Eye of The Sun” oraz „Fallen Walls and Pedestrals”. Trzy kompozycje stanowią dobrą reprezentację najnowszego albumu, ale z chęcią na ich miejscu zobaczyłbym kilka kompozycji z wcześniejszych lat działalności Hacketta, chociażby „Bay of Kings” czy „Till We Have Faces” z którego dostajemy jedynie fragmenty „Myopia”. Poza tym stały zestaw składający się, co oczywiste, z utworów mającego już czterdzieści lat albumu „Spectral Mornings” – był więc i olśniewający „The Virgin and Gypsy” i otwierający płytę „Every Day” oraz klasyczny utwór tytułowy (zawsze wywołuje u mnie ciarki, zresztą podobnie jak „Firth of Fifth”).

Zabrakło chyba jedynie dowcipnego, bardzo charakterystycznego „Ballad of The Decoposing Man” ale jest to oczywiście zrozumiałe bo nie dość, że utwór stanowi pewnego rodzaju żart to dodatkowo nie pasowałby atmosferą do wzniosłości wieczoru, który dzięki prezencji i głosowi frontmana zbliżał się do teatralnego patosu znanego nam z czasów Petera Gabriela. W tej części koncertu najbardziej poruszyło mnie wykonanie „Spectral Mornings” z jego pozytywną w odbiorze melodyką i jasną przestrzenią walczącą zawsze w twórczości Hacketta z jego bardziej mrocznymi ciągotami (dlatego też chociażby „Darktown” jest albumem, do którego trzeba się przyzwyczaić). Wynika to chyba jednak z osobistych preferencji ponieważ nie mogę nic zarzucić wykonaniu pozostałych kompozycji. Hackett nadal stanowi wzór profesjonalizmu, oazę spokoju (zasiadając na swoim krzesełku na środku sceny wygląda raczej niepozornie) i wirtuoza, którego gitary nie da się z niczym pomylić. O ile dobór solowych utworów nie zaskakiwał to z oczywistych względów tym bardziej wiadomo było, czego należy się spodziewać po części poświęconej „Selling England by the Pound”. Jeżeli jednak chodzi o wykonanie to ponownie muszę powiedzieć, że było bezbłędne. I wokalnie i instrumentalnie – podniosłe tam gdzie powinno być podniosłe („Moonlit Knight” czy „Firth of Fift”) a gdzie z założenia powinno znaleźć się miejsce dla brytyjskiego humoru („Battle of Epping Forest) tam również go nie zabrakło.

Z niemałą przyjemnością czekałem również na sam koniec wieczoru i prezentację „Dance on a Volcano” z jednej z mych ukochanych płyt Genesis „A Trick of the Tail”. Wieczór ze Stevenem Hackettem zdołał dorosnąć do moich niemałych oczekiwań a obserwowanie mistrza na żywo (przepiękny tapping w „Dancing With The Moonlit Knight”!) utwierdziło mnie w przekonaniu jak wiele stracił Genesis na jego odejściu.

Jakub Kozłowski

Trudno opowiedzieć muzykę. Tego praktycznie nie da się zrobić. Bo jak opowiedzieć o dźwiękach, ich odbiorze, który jest przecież sprawą absolutnie indywidualną ? Spróbuję więc podejść do tego zagadnienia w inny sposób. Ocenić to co wydarzyło się w ten chłodny majowy wieczór w poznańskiej Sali Ziemi MTP właśnie na chłodno, bez emocji. Choć te emocje mimo wszystko trudno będzie ukryć ze względu na format artysty, który zawitał do Poznania. A zawitał przecież nie byle kto.

Steve Hackett to były gitarzysta grupy Genesis. Gdy w roku 1975 zespół opuścił Peter Gabriel wydawało się to zbyt dużym ciosem aby ta formacja mogła funkcjonować dalej. Jednak okazało się, że odejście Gabriela podziałało na zespół jak klasyczne zrzucenie artystycznych kajdanek. Zespół odzyskał muzyczną świeżość a to też zapewne ze względu na nowego wokalistę, którym został Phil Collins. W tym pomniejszonym składzie o Gabriela grupa funkcjonowała nadal. Nagrała dwa kolejne solowe albumy, bardzo udane zresztą i gdy wszystko wydawało się funkcjonować w jak najlepszym porządku, swe odejście ogłosił Steve Hackett. Niezadowolony głównie ze zbyt małego wykorzystania jego kompozycji na płytach Genesis, postanowił pójść swoją solową artystyczną drogą. Wtedy ta decyzja wydawała się bardzo emocjonalna i niezbyt dojrzała z punktu widzenia dalszej działalności tak doskonałej grupy jaką był Genesis. Czas pokazał jednak, że to Hackett miał rację.

Genesis w trzyosobowym składzie działał dalej ale jednak czegoś a raczej może i kogoś zaczynało tam brakować. Właśnie tej ciepłej, melancholijnej niekiedy a czasem i zadziornej barwy gitary Hacketta. A on nieskrępowany więzami grupowej pracy mógł wreszcie w pełni wyrazić swe artystyczne ego. Trwa to już blisko 42 lata i trzeba stwierdzić uczciwie, że nie był to czas stracony. Oczywiście, jak każdy artysta ma w swym dorobku płyty lepsze i gorsze. Ale raczej nigdy nie zszedł poniżej przyzwoitego poziomu. Sporą dawkę jego kompozytorskiego i wirtuozerskiego kunsztu otrzymali wszyscy ci, którzy przybyli 6 maja 2019 roku do Sali Ziemi Międzynarodowych Targów Poznańskich. Sądząc po tablicach rejestracyjnych samochodów parkujących w pobliżu terenów targowych, reprezentowane w ten wieczór w Sali Ziemi były wszystkie zakątki naszego kraju. Koncertowa trasa Hacketta zatytułowana "Genesis Revisited Tour 2019" zahaczyła o dwa polskie miasta, Poznań i Kraków. Poniedziałkowy poznański koncert jest już historią. Rozpoczął się dokładnie o godzinie 20:01. W ciemności na scenę wkroczyli muzycy i spotkanie z poznańską publicznością rozpoczęli od utworu „Every day” z albumu „Spectral Mornings”. Po nim pierwsza owacja, powitanie widowni przez Hacketta m.in., słowami „lovely to be in Poland” co oczywiście wywołało entuzjazm wśród słuchaczy. Jak i zresztą wypowiedziane całkiem poprawną polszczyzną „dziękuję” i „dobry wieczór”. Po tej wymianie grzeczności Mistrz przeszedł do konkretów czyli do 50.minutego zestawu utworów z albumów „Spectral Mornings” z roku 1979 i tegorocznego zatytułowanego „At The Edge Of Light”. Te pięćdziesiąt minut przeleciało w sposób absolutnie błyskawiczny. Jak się okazało to była tylko przystawka do tego co miało się wydarzyć już wkrótce.

Po dwudziestu minutach przerwy otrzymaliśmy danie główne czyli wykonaną w całości płytę „Selling England by the Pound”. Już pierwsze takty „Dancing With the Moonlit Knight” w wykonaniu Nada Sylvana wywołały niesamowitą reakcję widowni. Zresztą jak każdy kolejny utwór z tej płyty. Niesamowita aura jaką do tych kompozycji wnosił Sylvan przenosiła słuchaczy żywcem do początku lat siedemdziesiątych. Niesamowite improwizacje muzyków z Hackettem na czele czy współbrzmienie gitary Hacketta z innymi instrumentami to perły dzisiejszego wieczoru, które dodawały tylko jeszcze większego blasku temu muzycznemu widowisku. A gdy wybrzmiały ostatnie dźwięki króciutkiego "Aisle of Plenty", ostatniego utworu z „Selling…” publika wstała z miejsc i miało miejsce „standing ovation”. No ale przecież na tym skończyć się nie mogło. I nie skończyło. Z albumu „Watcher of the skies: Genesis Revisited” usłyszeliśmy utwór „Deja vu”. Nad Sylvan znów zachwycał wokalem a cały zespół towarzyszący Hackettowi kolejny raz udowodnił swój kunszt. Bo trzeba to też podkreślić, że zespół w składzie Roger King (instrumenty klawiszowe),Craig Blundell (perkusja), Rob Townsend (saksofon, flet), Jonas Reingold (gitara basowa)i oczywiście Nad Sylvan to artyści z górnej półki. Ich współpraca z Hackettem to było absolutne mistrzostwo. I tylko żal, że wszystko co dobre tak szybko się kończy. Na koniec coś z płyty „A Trick of the Tail” czyli rozpoczynający ten krążek utwór „Dance on a volcano”. Znów owacja na stojąco i zespół znika za kulisami. Ale publika nie daje za wygraną. I słusznie bo wszyscy są nadal spragnieni dobrych dźwięków. Już na naprawdę koniec dwa utwory: „Myopia” i jakże by mogło być inaczej „Los Endos”.

I pora się żegnać. Światła na scenie gasną a blisko dwu i półgodzinny muzyczny spektakl pora kończyć. Czy udało mi się napisać tych kilka zdań bez emocji tak jak sobie zakładałem ? Chyba nie bardzo bo po wysłuchaniu takiego koncertu emocje wciąż są w każdym i nie da się ich ukryć. Każdy kto tam był i miał przyjemność uczestniczyć w tym muzycznym święcie na pewno to zrozumie. Zazdroszczę już tym wszystkim, którzy w Krakowie będą mogli się cieszyć znakomitym progresywnym graniem. Ale może jeszcze kiedyś Steve Hackett z zespołem zawita do Poznania. Sala Ziemi MTP kolejny raz w znakomity sposób sprawdziła się przy takiej muzyce. A i sami artyści przypuszczam byli zaskoczeni tak fenomenalnym przyjęciem. I to na pewno pozostanie im w pamięci. Zatem see you soon Mr. Hackett!

Jacek Liersch

http://www.radiopoznan.fm/n/4k2fZ4
KOMENTARZE 3
Iwa 15.05.2019 godz. 21:42
To Muzyka przez duże M, nie ma już chyba takich muzyków niestety..
babcis 09.05.2019 godz. 11:21
Recenzje są pochlebne a nawet miejscami entuzjastyczne, ale i tak nie oddają atmosfery koncertu. Poza klimatem płynącym ze sceny podkreślić muszę perfekcjonizm zespołu i wirtuozerię Hacketta. Koncert - perełka.
Q100sz 08.05.2019 godz. 14:39
Niestety nie byłem na koncercie. Szkoda , bo czytając tak pozytywne i pełne recenzje, widać że było warto. Tym bardziej że Poznań nie jest nadmiernie "obciążany" koncertami gwiazd światowego formatu.
Może to brak nowoczesnej hali widowiskowo-sportowej ? Sala Ziemi to za mało- mimo że jest naprawdę nowoczesna i przyjemna i byłem tam na kilku świetnych koncertach i wydarzeniach.