NA ANTENIE: CHINSKIE LATAWCE/2+1, JOHN PORTER
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
 

Richard Wright, "Wet dream"

Publikacja: 07.09.2017 g.12:18  Aktualizacja: 07.09.2017 g.12:28
Poznań
Są płyty, które wbijają się w pamięć pomimo tego, że muzyczny świat jakoś nie tęskni za nimi.
richard wright wet dream
/ Fot.

Gdzieś tam ktoś o nich coś powie, pojedyncze utwory przemkną niczym meteoryty w stacjach radiowych i tyle po nich. Świat potrzebuje wciąż nowych i nowych dźwięków, pędzi do przodu niczym spóźniony Pendolino. Tak naprawdę łapię się na tym, że coraz trudniej przełknąć mi nowości, nawet te wydawane przez uznanych wykonawców. I coraz chętniej wracam do płyt, które już raz słyszałem. Po prostu. Że sparafrazuję inżyniera Mamonia. 

Taką płytą, według mnie niedocenianą i chyba też zapomnianą, jest debiutancki album klawiszowca grupy Pink Floyd, Ricka Wright’a. "Wet Dream", bo taki nosił tytuł ten album, powstał w 1978 roku. Zespół zakończył właśnie trasę koncertową promującą album "Animals". Zmęczenie czy może znużenie zespołową działalnością sprawiło, że każdy z członków grupy zajął się swoimi solowymi pomysłami. Był to czas, gdy w zespole dochodziło do spięć spowodowanych dominacją w zespole muzycznych wizji Watersa, których kumulacja nastąpiła na albumie "The Wall", albumie zresztą znakomitym. Ale to już zupełnie inny wątek. 

Wracając do albumu "Wet Dream" - to płyta, która miała dać Wrightowi trochę oddechu od zespołowej działalności. Takie odnosi się przynajmniej wrażenie. Dziesięć pięknych kompozycji, w których dominuje melancholia, ale ta w najlepszym znaczeniu tego słowa. Za jakość tej melancholii odpowiada oczywiście sam Wright, korzystając z pomocy nie byle kogo, bo Mela Collinsa (saksofon) i Snowy White’a (gitara). Muzyka na tej płycie to częściowo utwory instrumentalne, w kilku kompozycjach głosu użycza Wright. Całość otwiera "Mediterranean C" z fantastycznym solo Mela Colinsa i równie zacną gitarą White’a. Saksofonowe improwizacje mamy też w „Waves” czy w zamykającym ten album funkowo-jazzowym "Funky Deux". Urzeka na tym albumie oprócz brzmienia saksofonu Collinsa wirtuozeria Snowy White’a. Jego solówka w innym instrumentalnym fragmencie „Cat Cruise” czy w piosence „Summer Elegy” to naprawdę kawał dobrego gitarowego grania. 

W sumie „Wet Dream” to prawie 44 minuty muzyka, który tak naprawdę stał w Pink Floyd na drugim planie. Tutaj jednak pokazał, co mu w duszy gra. I trzeba przyznać , że zagrało przepięknie. Mimo prawie czterdziestu lat, jakie upłynęły od ukazania się tego albumu trzeba obiektywnie stwierdzić, że nie pokrył się patyną czasu. Nagrania nadal urzekają i słucha się ich z dużą przyjemnością. To dźwięki nienachalne, sączące się jakby od niechcenia i są absolutnie przez nasze uszy akceptowane. Czegóż chcieć więcej? Chyba tylko tego, żeby o tym albumie nie zapomnieć i w deszczowe, jesienne wieczory przypomnieć sobie o nim. I o Richardzie. 15 września minie dziewięć lat od jego śmierci.

Jacek Liersch

http://www.radiopoznan.fm/n/7PioPe
KOMENTARZE 0