NA ANTENIE: KTOS MIEDZY NAMI/ANNA JANTAR, ZBIGNIEW HOLDYS
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
 

New Model Army, "Winter"

Publikacja: 18.08.2017 g.18:29  Aktualizacja: 19.08.2017 g.13:01
Poznań
"Mam wrażenie, że mało kto zauważył premierę najnowszego albumu New Model Army" - pisze w swojej recenzji Jakub Kozłowski.
new model army winter
/ Fot.

Mam wrażenie, że mało kto zauważył premierę najnowszego albumu New Model Army. W zasadzie nie powinno mnie to dziwić, bo twórczość zespołu, poza kilkoma hitami, zawsze pozostawała gdzieś na marginesie muzycznego show businessu. Dzieje się tak zresztą w dużej mierze za zgodą i aprobatą lidera, Justina Sullivana, który bardziej od sukcesu komercyjnego ceni sobie niezależność artystyczną.

Relatywnie szybko, bo już w latach 80. wywodzące się z punkowej stylistyki New Model Army zdołało wypracować na tyle silną pozycję, aby granie muzyki mogło zapewnić członkom formacji niezależność finansową. I to pomimo stylistycznego tygla, który kształtował twórczość grupy od samego początku jej istnienia. Nie można powiedzieć, aby NMA grali czystą formę post punka. Ocierają się bezsprzecznie o zimną falę i wyraźne wpływy Joy Division czy The Cure ale w muzyce Brytyjczyków znaleźć można także elementy gotyckiego rocka spod znaku Bauhaus i Sisters of Mercy czy awangardowego metalu. Wszystko to spajane jest inteligentnymi, politycznie i społecznie zaangażowanymi tekstami Sullivana, którego zaliczyłbym do jednych z najinteligentniejszych twórców ostatnich kilku dekad.

A jednak muzyka New Model Army pozostaje elitarystyczna w tym rozumieniu, że mało kto podejmuje trud bliższego zapoznania się z dokonaniami formacji, wykraczając poza kilka powszechnie cenionych singli (chociażby „Vagabonds” czy „Here Comes the War”). Jest to coraz częstsza przypadłość w świecie, w którym niewiele osób skłonnych jest poświęcić godzinę na dokładne zapoznanie się z pełnymi albumami. Zespoły skłaniające się w stronę koherentnej narracji i concept albumów od dawna już godzą się na rynkową marginalizację a nie wydaje się, aby tendencja ta miała się w najbliższej przyszłości odwrócić.

Chociaż trudno jest zaakceptować fakt, że autorzy tak doskonałych albumów jak „Thunder and Consolidation” czy „The Love of Hopeless Causes” nadal pozostają niemal anonimowi dla szerszej publiczności, to uważam, że należy się z tej sytuacji cieszyć. Zespół, jak już pisałem, nie ma „celebryckich” ambicji a dzięki temu, że nie stara się uwodzić nowych generacji potencjalnych fanów, nadal może tworzyć taką muzykę, która spełnia przede wszystkim ich artystyczne zapatrywania. W jednym z wywiadów Justin Sullivan wspominał, że nie raz natrafili na swojej drodze na managera/producenta/oficjela wytwórni, który chętnie wprowadził by w życie plan zbudowania wielkiej kariery New Model Army. Tyle, że zawsze i niezmiennie wiązał się on z artystycznymi kompromisami na które zespół nie miał ochoty. Jestem pewien, że New Model Army mogło podążyć w tym samym kierunku, w którym, z pełnym zaangażowaniem, ruszyli U2 - grupa ambitna i inteligentna w początkach swojej kariery. Tyle, że gdyby tak się stało z pewnością najnowszych płyt NMA nie dałoby się słuchać.

Dzięki asertywności i niewygórowanym oczekiwaniom względem sławy i splendoru Justin Sullivan do teraz nagrywa dzieła intrygujące. Oczywiście, jedne płyty formacji oceniać można lepiej od innych (różnica między na przykład „Impurity” a „Vengeance” jest uderzająca), ale na każdej z nich odnajdziemy przede wszystkim szczerość wyrazu – kompozycje, które powstały z potrzeby ducha a nie z myślą o równym podskakiwaniem tysięcy fanów na stadionie. Dokładnie tak samo ma się sprawa z albumem „Winter”, który nazwać należy świetnym.

Nie jest to jednak płyta łatwa czy przystępna. Nie porywa przy pierwszym odsłuchu ani nie schlebia gustom melomanów szukających przede wszystkim skocznej melodii. Właściwie poza delikatnym, wybranym na singiel, utworem tytułowym trudno wskazać tu kompozycje mające jakąkolwiek szansę zaistnienia w radiu czy telewizyjnych stacjach muzycznych (czy w ogóle takie jeszcze istnieją?). Jest to zresztą album zdecydowanie bardziej surowy nawet, gdy przyrównać go do „Between Dog and Wolf”, poprzedniej płyty formacji. Poza wyczuwalną surowością i chłodem kompozycji (tytuł „Winter” wydaje się jak najbardziej uprawomocniony) jest w tych nagraniach również coś eleganckiego i dumnego –ukryta pod melancholią i wycofaniem inteligencja płynąca z trafnego artykułowania własnych myśli. Doskonały „Beginning” rozwija się w rockowo rozpędzony „Burn the Castle” poprzez „Winter” i rytmiczny, odrobinę plemienny „Born Feral”, który uznałbym za najlepszy na całej płycie i jeden z najlepszych utworów w historii New Model Army. Dalej mamy podniosły „Strogoula” i nowofalowy „Weak and Strong” . Kompozycje te, zresztą jak wszystkie, które znalazły się pomiędzy nimi, działają niemal hipnotycznie, co wiąże się również z niebezpieczeństwem dla słuchacza. Album jest długi - być może odrobinę zbyt długi, aby w równym skupieniu przyswoić sobie za jednym podejściem wszystkie prezentowane przez zespół utwory. Hipnotyczność głosu Sullivana i odrobinę przytłumione, pozbawione zadziorności gitary wprowadzają słuchacza w senny letarg, czego zresztą nie traktuje wcale jako wadę. Jest to immanentny element wiążący się z twórczością New Model Army. Lepiej jednak zapoznawać się z „Winter” etapami. Również dlatego, że jest to płyta dużo mniej melodyjna od poprzedniej a tym samym bardziej wymagająca.

Dobrze, że jeszcze istnieją i nagrywają takie zespoły jak New Model Army. W ich twórczości nie ma ani wyrachowania ani odcinania kuponów od poprzednich sukcesów. New Model Army nie starają się na siłę nagrywać kolejnych „Vagabonds” a przecież mogliby to robić – tak jak przez całą niemal karierę Blue Öyster Cult tępił własny talent dążąc do powtórzenia sukcesu „Don’t Fear the Reaper”. Justinowi Sullivanowi nie zależy na sukcesie, dzięki czemu muzyka zespołu pozostaje świeża a równocześnie pięknie niedzisiejsza. Mawiał on zresztą, że nic nie musi – w końcu ostatni raz kiedy sprawdzał, jego lodówka była pełna a jedzenia mu nie brakuje. Mam nadzieję, że tak właśnie już pozostanie.

Jakub KOZŁOWSKI

http://www.radiopoznan.fm/n/zMuz9W
KOMENTARZE 1
Agnieszka 04.09.2017 godz. 23:19
W zasadzie mój ulubiony zespół po tym jak DM poszli w stronę schlebiania finansjerze i politycznej poprawności, ugrzeczniony Dave Gaham nie daje rady naturalnemu i magnetyzującemu Sullivanowi.