NA ANTENIE: Radio Poznań Kultura
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Greta Van Fleet, From the Fires

Publikacja: 04.01.2018 g.13:57  Aktualizacja: 04.01.2018 g.14:11
Poznań
Gdyby jakimś cudem Robert Plant, człowiek, który nazwał kiedyś AC/DC zespołem wtórnym a Davida Coverdale’a, jednego z lepszych wokalistów, „Davidem Coververson” (w wolnym tłumaczeniu „Davidem podróbką”) usłyszał Greta Van Fleet niewątpliwie dostałby apopleksji.
Greta van Fleet - Arkadiusz Kozłowski
/ Fot. Arkadiusz Kozłowski

Młoda formacja z Michigan od początku swojej kariery wyzbyła się bowiem wszystkich ambicji i prób poszukiwania „własnego brzmienia” oddając się całkowicie i bez zastanowienia wpływom najważniejszego hard rockowego zespołu w historii. Skorzystali przy tym na jednym niezaprzeczalnym atucie, jaki posiadali - wokalu Josha Kiszki. Frontman formacji nie tylko brzmi niemal zupełnie jak wspomniany Plant, ale robi też wszystko, aby skopiować jego manierę wokalną co do joty (nadużywane zaśpiewy „Oo mama”). Dlatego też pierwsze takty otwierającego najnowszą EP-kę (tak bowiem określa się „From the Fires” chociaż stanowi ona właściwie rozszerzenie EP „Black Smoke Rising” i trwa ponad pół godziny, co w zasadzie czyni z niej pełnoprawny longplay) „Safari Song” można doznać niemałego zaskoczenia. Tyle, że to nie muzyka zaskakuje. Nie zaskakują też umiejętności zespołu czy pomysł na własną twórczość. Zaskakuje obezwładniające podobieństwo do Led Zeppelin. Jest to jednak wrażenie chwilowe.

Oczywiście, Greta Van Fleet starają się brzmieć jak Led Zeppelin i czasami nawet im to wychodzi. Tyle, że początkowe wrażenie szybko się rozmywa, gdy dokładniej przysłuchamy się proponowanym kompozycjom. Brakuje im wirtuozerii, nutki geniuszu, lekko psychodelicznych improwizacji, talentu, charyzmy... Czyli tego, co kochamy w utworach Led Zeppelin. Mamy tu jedynie solidny hard rock oparty na bluesowych podwalinach wzmocniony przez mądrą produkcję i vintage’owe przestery. Greta Van Fleet ma się do Led Zeppelin w takim stopniu, w jakim imitator Elvisa, występujący gdzieś w podrzędnych kasynach, ma się do „króla rock’n’rolla”. Nie wystarczy ułożyć fryzury, ubrać odpowiedni strój i nauczyć się kilku charakterystycznych ruchów. Takie zabiegi czynią z człowieka odrobinę zbyt oddanego fana ale nie zbliżają go do hołubionego oryginału. Nie okłamujmy się więc - w Greta Van Fleet nie znajdziecie Bonhama, Jonesa, Planta i Page’a. Nie ma też ich talentu i umiejętności. Jest za to kilku młodych chłopaków, którzy zasłuchani w albumy z kolekcji rodziców postanowili założyć zespół. Jest utalentowany imitator, raczej przeciętny gitarzysta i niczym nie wyróżniająca się sekcja rytmiczna.Co nie znaczy jednak, że płyta (EP-ka?) „From the Fires” nie sprawia radości. Sprawia jej bardzo dużo.

Poszczególne utwory, a w moim odczuciu przede wszystkim „Highway Tune” oraz „Black Smoke Rising” to przyzwoite, retro rockowe, nostalgiczne dla słuchacza utwory. EP wzbogacają również przyzwoite (ale nic ponadto) przeróbki klasyków - Fairport Convention („Meet on a Ledge”) oraz Sama Cooke’a („A Change is Gonna Come”). Wszystko pięknie, tyle, że inne formacje kopiujące wzorce z lat 70. jak na przykład Vintage Caravan czy Orchid szukają jednak własnej, indywidualnej formy wyrazu. Greta Van Fleet na razie tego nie robi, co dodatkowo zwraca moją uwagę na fakt ich rosnącej popularności w Stanach Zjednoczonych. Czy wynika ona z faktu, że młode pokolenie po prostu nie zna już dorobku Led Zeppelin, a muzykę GVF uznaje za coś świeżego i ożywczego? Innymi słowy czy to muzyczna niewiedza i indolencja słuchaczy powoduje, że tych kilku młodziaków miało w ogóle szansę przebić się do świadomości Amerykanów? Czy należy tłumaczyć to inaczej – narastającym w społeczeństwach pędem do przeszłości, do czasów prostszych i dobrze się kojarzących (vide renesans winyli, kaset magnetofonowych, tłumy na nowych Gwiezdnych wojnach będących w zasadzie kalką oryginalnej trylogii)? Nie umiem na to jednoznacznie odpowiedzieć, ale wiem, że przy „From the Fires” spędziłem bardzo przyjemne trzydzieści minut z kawałkiem. Na tyle przyjemne, że, ku własnemu zaskoczeniu, wróciłem do płyty jeszcze kilkakrotnie. Tyle, że zapewne już więcej nie wrócę. Za tydzień o nich zapomnę, a chcąc posłuchać dobrego hard rocka sięgnę po Led Zeppelin.

Jakub Kozłowski

http://www.radiopoznan.fm/n/LAceTJ
KOMENTARZE 0