NA ANTENIE: LOVE LEEDS TO MADNESS/NAZARETH
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Deep Purple, Infinite - recenzja

Publikacja: 05.05.2017 g.07:31  Aktualizacja: 05.05.2017 g.11:35
Poznań
Odpowiedź na pytanie czy warto recenzować najnowszy album Deep Purple nie jest jednoznaczna. Powodem tego jest fakt, że niezwykle trudno podejść do „Infinite” w sposób bezstronny i uczciwy.
deep purple - Deep Purple
/ Fot. Deep Purple

Istnieją (bądź istniały) na świecie zespoły, które wymykają się sprawiedliwej ocenie. Do tej grupy należą Led Zeppelin, AC/DC, Black Sabbath, Deep Purple i może jeszcze The Rolling Stones. Ich kolejne płyty zawsze były odbierane przez pryzmat wcześniejszych, najczęściej legendarnych, dokonań niejednokrotnie definiujących kierunki rozwoju danej stylistyki przez kolejne lata.

Zadania nie ułatwia fakt, że tak zwana „arystokracja” świata muzyki schodzi powoli ze sceny – płyt nie nagrają już Led Zeppelin. Najprawdopodobniej nie będzie również możliwości podziwiania doskonałych koncertów Black Sabbath. Również AC/DC znajdują się obecnie w stanie głębokiego, wewnętrznego rozkładu a muzycy zespołu regularnie z formacji odchodzą. Podobnie rzecz wygląda z Deep Purple, którzy, chociaż nadal aktywni koncertowo (czekamy właśnie na nadchodzącą trasę), właśnie zapowiedzieli koniec kariery.

Zapewne dla wielu już sam ten fakt oznacza, że ich najnowsza płyta powinna podlegać pewnego rodzaju „ochronie”. Jest to oczywiście podejście błędne, ponieważ dobra muzyka broni się sama. Ma ona zresztą jeszcze jedną cechę – nie wszystkim musi się podobać dokładnie to samo. Ludzie, siłą rzeczy, mają różne gusta i oczekiwania. Dlatego też jestem niemal pewien, że najnowszy album Purpli spotka się tak z uwielbieniem jak i bezpardonowym atakiem. Jestem w stanie zrozumieć argumenty obu stron.

Czekałem na nową płytę – być może odrobinę z rutyny i bardziej z przekonania, że należy na nią czekać niż z prawdziwej potrzeby - i dałem jej duży kredyt zaufania. To co jednak otrzymałem, to płyta na wskroś profesjonalna, niemal chirurgicznie precyzyjna i nieemocjonująca. Wzbudza we mnie tak chłodne odczucia jak tegoroczna wiosenna aura za oknem. Przyznaję jednak, że początkowo nic na to wskazywało. Utwór „Time for Bedlam” zapowiadający „Infinite” zaskakiwał energią i nowoczesnym charakterem aranżacji kompozycji. Cieszyć mógł czysty śpiew Iana Gillana nawet pomimo zbędnych nakładek z początku kompozycji.

Wokalista nie zdołał jednak utrzymać równego poziom na całej płycie a upływu lat i spadku formy wokalisty nie da się zatuszować prostymi efektami studyjnymi. Jeżeli mówimy o samych kompozycjach, to wraz z kolejnymi utworami wspomniana energia, wyczuwalna na początku, wyraźnie ulatuje. Album, chociaż nie wzbudza zastrzeżeń pod względem kompozycyjno-technicznym sprawia wrażenie pozbawionego zaangażowania muzyków. Jest zlepkiem mechanicznie odgrywanych akordów i podręcznikowych solówek. Być może „profesorom rocka” już po prostu nie wypada przybierać niektórych scenicznych masek, chciałbym jednak, aby rock pozostawał rockiem – czyli muzyką zbuntowanych bądź spragnionych zabawy.

Deep Purple nie mają przeciwko czemu się buntować (chociaż podejmują taką próbę we wspomnianym „Time For Bedlam”). Deep Purple nie chcą już również oddawać się nieskrępowanej zabawie i nawet ten aspekt ma w ich twórczości słodko-gorzki posmak (utwór „One Night in Vegas”, „On The Top of The World”) To, co jednak przeszkadza najbardziej, to uderzający profesjonalizm oraz chirurgiczna niemal dokładność producenta Boba Ezrina. Uwagę zwracają również nietrafione aranżacje (nakładki na głos Gillana w „Time for Bedlam”, „On The Top of The World”) i rutynowe, wyprane z odrobiny szaleństwa akordy i linie melodyczne tworzone przez muzyków (najdotkliwiej odczułem to w utworze „Johnny’s Band”).

Album „Infinite” jest przykładem wybitnych zdolności muzycznych, które jednak poprzez lata rutyny wypracowanej w trakcie tysięcy koncertów prowadzą do artystycznej sztampy. A w każdym razie ja nie potrafiłem szczerze zachwycić się zaproponowaną przez Deep Purple muzyką. Słuchając po raz kolejny „Infinite” zastanawiałem się, czy w roku 1970, poznając po raz pierwszy płytę „In Rock”, ktoś mógł dojść do wniosku, że jest to album zbyt wygładzony i sterylny, aby przemówić do wyobraźni słuchacza. Myślę, że nie. Wbrew propagandzie szerzonej przez co bardziej „alternatywnych” i despotycznych w swych poglądach znawców arkanów muzycznej sceny – albumy legendarne nie stają się legendami dlatego, że miały więcej szczęścia, albo trafiły w odpowiedni moment w rynkowej koniunkturze.

Stają się klasyką ze względu na swój wyjątkowy poziom artystyczny, potwierdzany zresztą wielokrotnie i to przez całe pokolenia. O Ile więc zachwycam się na przykład „In Hearing of” zespołu Atomic Rooster, to nie powiem, że zasługiwał on na uznanie w większym stopniu niż wydany w tym samym czasie „IV” Led Zeppelin czy „Aqualung” Jethro Tull. Tak samo jest z „Infinite” – mogę próbować docenić melodie i pomysły, ale po kilku odsłuchach wrócę jednak do „Machine Head” albo, odnosząc się do bliższej historii zespołu, włączę „Purpendicular”. Czy „Infinite” zostanie kiedykolwiek wymieniona jednym tchem wraz z „Fireball” „Machine Head” czy nawet „Burn” i „Stormbringer”.

Według mnie nie ma na to szans. Nie chcę jednak przesądzać werdyktu a każdy powinien wyrobić sobie zdanie o albumie przez pryzmat własnych oczekiwań i nadziei. Jeżeli jednak o mnie chodzi to, ktoś musiał by użyć silnych argumentów abym inaczej spojrzał na najnowszą płytę Deep Purple. Ja sam takich argumentów nie dostrzegam. I to jest właśnie piękne – zupełnie odmienne spojrzenia na ten sam album różnych ludzi. Jeżeli bowiem warto o coś się kłócić, to o muzykę właśnie.

Jakub Kozłowski

http://www.radiopoznan.fm/n/e8x6Wx
KOMENTARZE 7
On 21.07.2017 godz. 15:55
Zbyt zachowawcza recenzja oraz glupi i chamski komentarz Condora. Widzę, że ci, którym płyta sie podoba potrafią tylko bluzgac. A recenzent za bardzo stara sie nikogo nie nie urazić. Psy i tak szczekają. Pytanie, czy karawana pojedzie dalej
Argus 21.07.2017 godz. 11:11
Przede wszystkim wydaje sie ze Condor nie rozumie jezyka polskiego. Pieni siesię przy wywazonejul recenzji Kozlowskiego dając pokaz takiej "wiochy" i dyletanctwa, że glowa mała. Ja uważam Infinite za, swietna płytkę, ale po wypocinach Condora bliżej mi dodo stanowiska recenzenta niż oszolomstwa tego anonimowego komentatora. Dac Condorowi pistolet, a bedzie strzelal do tychtego, którzy maja inne zadanie a to jest tylko i wyłącznie przerażające
Lorentz 20.07.2017 godz. 17:19
O rany, z niepotrzebnie dlugiego komentarza Condora zieje taka zloscia, żółcia i, apodyktycznym nastawieniem dona swiata ze az sie odechciewa sluchac Deep Purple.zgrzytanie zebow Condora niemal slysze w uszach i budzi mnie po nocach. Wstyd!
Condor 21.06.2017 godz. 09:01
Żenująca recenzja. Widać, że autor lepiej wie od muzyków i producentów, co powinno się znaleźć na płycie, a co nie, co jest potrzebne, a co "zbędne". Po drugie, jak w można się odwoływać do płyt z lat 70. (pomijam, że twórczość z płyt z Davidem Coverdalem i Glennem Hugesem choć świetna, to jest to inne wcielenie DP od albumów nagranych w tzw. oryginalnym składzie - Fireball). To były zupełnie inne czasy, w innym punkcie znajdowała się muzyka rockowa w latach,a w innym znajduje się w roku 2017. Wówczas rock był na szczycie, teraz jest inaczej. Wracając do najnowszego albumu - jest znakomity. Dopracowany brzmieniowo, ze świetnymi partiami solowymi Aireya i Morsa - jakby zaplanowanymi jako całość, a później dopiero podzielonymi na gitarę i klawisze. Odnośnie utworu Johny's band - niech autor poprosi kogoś o przetłumaczenie tekstu - może wówczas zrozumie, dlaczego muzycy nadali mu taką archaiczną formułę. "Brak zaangażowania" (ha ha), a po czym to "dziennikarz" stwierdza? Jeździ z zespołem na trasy, czy co?
W tym czymś co zostało napisane widać dwie zarazy toczące polskie społeczeństwo muzyczne oraz karykatury dziennikarzy muzycznych.

1. część osób oczekuje, ze zespół złożony z 70-letnich panów w roku 2017 będzie nagrywał płyty jak w latach 70. I dobrze że nie nagrywają! Mają udawać 20 letnich chłopców żyjących w czasach hipisów? Właśnie tym różni się muzyka prawdziwa, klasowa od innej. To są płyty stworzone przez ludzi dojrzałych, tworzących muzykę taką jaką czują dziś, piszących z perspektywy człowieka o jakimś bagażu doświadczeń.

2. Zaraza No. 2 - dopuszczanie do pisania recenzji muzycznych (i nie tylko) kompletnych ignorantów, pozbawionych wiedzy muzycznej, piszących na podstawie idiotycznych artykułów innych pismaków i karykatur dziennikarzy.

I co Panie Jakubie? Poczułeś się Pan lepiej po wytworzeniu tego "artykułu"? Może weź Pan najpierw zagraj koncerty przez 50 lat na całym świecie, nagraj kilkanaście płyt, sprzedaj ich miliony na całym świecie, napisz ileś ponadpokoleniowych hymnów, a potem się wypowiadaj.

Reasumując - to świetny album, ale dla ludzi na odpowiednim poziomie. Jak zwykle od czasu odejścia z zespołu Blackmoora dopracowany i świetnie zagrany, to co robią Morse i Airey to jest po prostu instrumentalny majstersztyk.

DEEPER 05.05.2017 godz. 20:12
Pan "To ple jest wymagane" swoim lakonicznym style obrazuje poziom polemiczny na poziomie zasolonego walenia. Napisz coś konkretnego na temat jakiejkolwiek płyty bo nas razie to tylko szczekasz jak niedouczony burek .trochę pokory !
Kobi 05.05.2017 godz. 15:52
Pytanie czy komentator "To pole jest wymagane" ma kompetencje do sluchania czegokolwiek. Jedno zdanie wyklikane przez gnoma, którktóry ma pewnie problemy z odrecznym podpisaniem sie, nie mowiac o wyjasnieniu swojego stanowiska:D Żenada
To pole jest wymagane. 05.05.2017 godz. 13:42
Autor powinien raczej odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ma kompetencje aby recenzować cokolwiek. Chyba nie.