NA ANTENIE: PIERWSZA PLANETA OD SŁOŃCA
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
 

Gdy gitara śpiewa – recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 03.06.2022 g.13:01  Aktualizacja: 03.06.2022 g.12:57 Ryszard Gloger
Poznań
Robin Trower jest obecny na scenie muzycznej całe wieki. Miał zaledwie 18 lat, kiedy pojawił się w okolicy hrabstwa Essex w Anglii w zespole The Paramounts. Wtedy, w 1963 roku, zaczęła się nieprawdopodobna kariera gitarzysty, który wypłynął na ocean muzyki, ze swoją grą i twórczością.
Robin Trower - No More Worlds To Conquer - Okładka płyty
Fot. Okładka płyty

Nigdy nie osiągnął statusu gwiazdy, czy kogoś, kto w świecie kultury popularnej przykuwa szczególną uwagę. Nawet kiedy Trower był muzykiem słynnej grupy Procol Harum, działał w cieniu wokalisty i pianisty Gary’ego Brookera. A jednak gdy spojrzeć na dyskografię tego dzisiaj 75-letniego artysty, pokłon szacunku jest właściwie automatycznym odruchem. U progu kariery Robin Trower grał na gitarze tak jakby nie mógł się wyzwolić z fascynacji i oplątania grą Jimi’ego Hendrixa. Z taką etykietką imitatora Hendrixa, Anglik musiał się zmagać przez następne dekady. Słuchając tych wszystkich płyt gitarzysty - grubo ponad 30 - nie sposób zignorować podobieństw między stylem gry Hendrixa i Trowera.

Jednak ten ostatni powoli, systematycznie komponował własne utwory, wplatał „hendriksowskie” dźwięki do swoich piosenek z umiarem i elegancją. Długa, kręta droga kariery angielskiego gitarzysty nie przebiegała w oparach alkoholu czy narkotyków. Wszystko czym mógł artysta zainteresować odbiorców, to były płyty i koncerty. Stronił od medialnych projektów artystycznych, gdzie roi się od wielkich nazwisk i maszyna samonapędzającej się promocji, robi większy hałas niż ostateczny rezultat muzyczny.

Robin Trower zawsze skupiał się na małym składzie trio, w którym to on rozdawał karty, wspierany sekcją rytmiczną. Były okresy, gdy gitarzysta ściśle współpracował z fenomenalnym artystą Jack’iem Brucem, co zostało utrwalone na kilku świetnych płytach. W czasie pandemii, Trower zaskoczył nietypowym albumem w karierze. Wspólnie z angielskim wokalistą pochodzenia jamajskiego Maxi Priestem, przygotował album „United State Of Mind”. Gitarzysta który od lat gra bluesa i blues-rocka stworzył muzykę, w której tle pobrzmiewały rytmy reggae.

Na nowym krążku Trower wyraźnie wraca na dobrze znany szlak, chociaż nie ma to nic wspólnego z powtarzaniem starych grepsów i schematów. Zaznaczyłem już wcześniej, że gitarzysta zalicza się do bardzo płodnych kompozytorów. Gorzej zawsze szło mu ze stroną wokalną, więc często zapraszał do studia jakiegoś rasowego wokalistę. W ten sposób na płycie „No More Worlds To Conquer” powrócił wokalista Richard Watts, którego Trower bardzo ceni. Dlatego te nowe utwory nie brzmią jak nagrania demo wybornego gitarzysty, który dokłada niezbyt udaną linię wokalu.

To bardzo dobrze, bo płyta jest m.in. dzięki temu spójna i w rezultacie wyjątkowo udana. Nie pamiętam kiedy na jednym krążku Robin Trower zaproponował taki zbiór pięknych, melodyjnych kompozycji. Jest nastrój melancholii, pewnego uniesienia emocjonalnego, co podkreśla śpiew Wattsa, a jeszcze bardziej uduchowiona gra na gitarze Robina Trowera. Jest w tej muzyce duża szczerość, żadnego fałszywego ruchu w stronę zaimponowania techniką gry, banalnym refrenem czy niespodziewanym przypływem energii. Jeszcze w dwóch pierwszych kawałkach „Ball Of Fire” i tytułowym „No More Worlds To Conquer” słychać aurę stylu Jimi’ego Hendrixa. Dalej czekają słuchacza przeżycia wysmakowanych solówek gitary w tak wyśmienitych nagraniach jak „Birdsong”, „Wither On The Vine”, „Fire To Ashes” i „I Will Always Be Your Shelter”.

W jakimś sensie to muzyka bardzo intymna, bez siłowej ekspozycji rytmu. Czas płynie wolno, odrywamy się od pędu i zgiełku świata, powoli podlegamy niemal terapeutycznej sile. Chociaż teksty piosenek często nawiązują do świństw jakie dzieją się na naszej planecie. Robin Trower gra wybornie, z dźwiękiem na lekkim sprzężeniu lub z użyciem efektu wah wah. Każdy dźwięk wydobywany spod palców ma znaczenie, ten niepozorny krótki i następny mocniej rozwibrowany. Rzadki przypadek płyty, którą można słuchać w całości lub wielokrotnie wracając do polubionych utworów. Otrzymujemy wspaniały seans muzyczny pełen rozkosznych tonów melodii i śpiewnej gitary.

http://www.radiopoznan.fm/n/owjYod
KOMENTARZE 0