NA ANTENIE: SPOTKANIE Z.../SZTYWNY PAL AZJI
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Recenzja: JOE BONAMASSA – Live At The Sydney Opera House

Publikacja: 11.12.2019 g.11:43  Aktualizacja: 11.12.2019 g.11:51
Świat
Recenzja Ryszarda Glogera.
JOE BONAMASSA – Live At The Sydney Opera House - Okładka
Fot. Okładka

W pęczniejącej w zawrotnym tempie dyskografii Joe Bonamassy, płyty koncertowe stanowią większość. Nic w tym dziwnego skoro bożyszcze blues-rockowej gitary, szaleje na scenach świata bez przerwy od kilkunastu lat.

W najbardziej prestiżowych miejscach jak Carnegie Hall w Nowym Jorku, Vienna Opera House czy Royal Albert Hall w Londynie dźwięki gitary Bonamassy zostały utrwalone na płytach. Do kolekcji doszedł właśnie koncert w budynku, który jest ikoną architektury, ilekroć informacja medialna pochodzi z Australii. Widownia Sydney Opera House słuchała Bonamassy w 2016 roku, kiedy na rynku ukazał się jego studyjny album Blues Of Desperation.

Koncert w Sydney składał się prawie w całości z żywych wersji utworów zaczerpniętych właśnie z krążka Blues Of Desperation. W pierwszej części występu Bonamassa zachował nawet tę samą kolejność utworów jak na płycie. Żwawy rytm otwierającego utworu This Train jest przez 8 minut doskonałą rozgrzewką dla całego zespołu, podczas której następują krótkie, zapoznawcze solówki klawiszowca Reese’a Wynansa, basisty Michaela Rhodesa i gwiazdy wieczoru Joe Bonamassy. W następnym utworze Mountain Climbing uderza precyzja gry wszystkich muzyków, brzmienie dopełniają sekcja dęta i trzygłosowy chórek. Melodyka i rytm utworu Drive, kojarzy się z ścieżką dźwiękową mrocznego filmu, którego jeszcze nie widzieliśmy.

W czwartym, efektownym kawałku Love Ain’t A Love Song wszystko już pulsuje. Ostre zagrywki gitary, riffy dęciaków, sekcja rytmiczna w stylu funky i wejścia chórków tworzą razem potężne i falujące napięcie. Joe Bonamassa gra nieszablonowo, stopniuje dynamikę zanim uruchomi kaskadę dźwięków w brawurowej improwizacji. Po utworze Mainline Florida (zaczerpniętym z repertuaru Erica Claptona), pojawia się spokojny, melodyjny The Valley Runs Low. Bonamassa bardzo dobrze wypada wokalnie a jako gitarzysta znowu szokuje pewnością gry i perfekcjonizmem. Koncert ma ponad 70 minut, utwory z pozoru spokojniejsze rozwijają się w nieprzewidywanym kierunku.

Na płycie umieszczono głównie nowe kompozycje. Fantastycznie wypada utwór No Place For The Lonely łączący silne emocje i biegłość techniczną gitarzysty. Album rzuca światło na ten fragment twórczości Bonamassy, gdzie gitarzysta nie podpiera się standardami bluesa lub wielokrotnie wykonywanymi wcześniej utworami z własnego repertuaru. Kto szuka muzyki o bogatej fakturze w niemal orkiestrowym ujęciu, z fenomenalnym solistą, który oszałamia perfekcją, powinien sięgnąć po ten krążek. 73 minuty mocnych wrażeń i emocji.

Ryszard Gloger

http://www.radiopoznan.fm/n/SQxsyl
KOMENTARZE 0