NA ANTENIE: 00:00-01:00 KLASYKA I/
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Los wygnańca

Publikacja: 11.04.2023 g.12:40  Aktualizacja: 11.04.2023 g.12:47 Paweł Czapczyk
Poznań
Jewhen Małaniuk to jeden z największych poetów i eseistów ukraińskich XX wieku. Przez dekady jego nazwisko nie pojawiało się jednak ani w encyklopediach radzieckich, ani w wydawnictwach rusycystycznych świata zachodniego. Dlaczego? Bo pisarz podzielił los Ukrainy, która „w oczach Zachodu – jak pisał wówczas Jerzy Stempowski – stała się białą plamą na mapie Europy”.
Jewhen Małaniuk - Okładka
Fot. Okładka

Małaniuk był wygnańcem. I to wielokrotnym. Najpierw znalazł się w gronie ponad czterdziestu tysięcy żołnierzy Ukraińskiej Republiki Ludowej internowanych w Polsce. On, oficer armii atamana Petlury, bijący się u boku wojsk Piłsudskiego z bolszewikami w kampanii kijowskiej o niepodległy kształt swego kraju, teraz zdradzony na mocy postanowień Traktatu Ryskiego, nie przestawał śnić o wolnej, wielokulturowej Ukrainie. Z nostalgii za Chersońszczyzną, skąd pochodził i dokąd już nigdy fizycznie nie miał powrócić, budował w sobie mit stepowej Hellady, szczęśliwej czarnomorskiej krainy, której prapoczątki kulturowe związane były ściśle z cywilizacją starogrecką. W odwiecznej opozycji sytuował zaś Rosję i Związek Sowiecki, kolejne wcielenia nikczemnej i dzikiej mocarstwowości scytyjskiej, wysysającej serce i umysł Ukrainy.

Przez cztery lata pobytu w „republikach obozowych” Kalisza i Piotrkowa Trybunalskiego Małaniuk nie tylko nie poddał się nastrojom dekadencji moralnej i intelektualnej, lecz – zaangażowany w działalność kulturalną i oświatową – zasłynął jako utalentowany poeta, krytyk i publicysta. Pisząc do redagowanej przez siebie „Wesełki” i innych periodyków obozowych, ocalenia dla ukraińskiej tożsamości szukał w nawiązaniach do Tarasa Szewczenki, bohatera narodowego i poety romantycznego, ale też w sztuce wzorowanej na mesjanizmie Adama Mickiewicza i pozostałych przedstawicieli polskiej Wielkiej Emigracji. Dobrze orientował się w historii literatury polskiej, lecz – jak zauważył Józef Łobodowski – utrzymywany w wysokich rejestrach styl i patetyczny ton jego wierszy był „funkcją serca, a nie wyrachowania”.

W latach późniejszych, po odbyciu studiów inżynieryjnych w Czechosłowacji, poeta osiadł w Warszawie. Ustabilizowany życiowo i zawodowo, wiódł całkiem przyzwoitą egzystencję świetnie rokującego twórcy: zaprzyjaźniony z Jarosławem Iwaszkiewiczem i Julianem Tuwimem, a nade wszystko ze Stanisławem Stempowskim, którego traktował jak przybranego ojca, mógł brylować na salonach literackich stolicy, uczestniczyć w emigranckich sympozjach i konwentyklach, pisać oraz wydawać. Był to bodaj najlepszy okres w jego życiu. Owiany aurą katastrofisty, podnoszący cierpienia swego narodu do rangi uniwersalnych wymiarów, dawał zarazem upust goryczy. Wiedział bowiem aż nazbyt dobrze, że wszyscy rodzimi twórcy pozostawieni na pastwę nowego ładu w Ukrainie Sowieckiej zostaną zmiażdżeni przez czerwony terror: albo fizycznie, albo artystycznie. I kiedy w obliczu wojennej kontrofensywy Krasnej Armii poeta na chwilę schronił się na Morawach, dokąd uprzednio udała się jego żona z synem, po chwili znów musiał uciekać. Tym razem oddalał się już nie tylko od swojej zmitologizowanej ojczyzny, ale również od rodziny, nagła choroba syna pokrzyżowała bowiem plany wspólnej emigracji na Zachód.

W drugiej połowie 1948 roku do przebywającego w Ratyzbonie Małaniuka, mającego tyleż skromną, co kradnącą czas i energię posadę gimnazjalnego nauczyciela fizyki w obcym kraju, pomocną dłoń wyciągnął Jerzy Giedroyc. Redaktor paryskiej „Kultury” już w pierwszym liście, bez jakichkolwiek ceremonii, namówił go do natychmiastowej współpracy. Nie da się ukryć, że wszechstronny talent pisarski Małaniuka, jego doświadczenia i orientacja w sprawach ukraińskich idealnie współbrzmiały z konkretyzującymi się planami Redaktora, a dokładnie z jego wizją mentalnego wyzwalania Ukrainy, Litwy i Białorusi (ULB) spod jarzma sowieckiej dyktatury. Ale i Małaniuk w piśmie tworzonym z niedościgłym uporem i pasją przez Giedroycia i jego najbliższych współpracowników z Maisons-Laffitte znalazł przyjazną przystań i wokandę, na której mógł cyklicznie przypominać szerszej publice o swoim istnieniu. Nieraz z zazdrością i żalem pisał przecież, że jego rodaków nie stać było nigdy na podobną inicjatywę wydawniczą. Głównym ambasadorem twórczości Ukraińca na łamach „Kultury”, akuratnie wywiązującym się z postawionych przed nim zadań translatorskich, okazał się mieszkający po wojnie w Hiszpanii poeta i tłumacz Józef Łobodowski.

Tak oto pomiędzy Giedroyciem a Małaniukiem zawiązała się nić porozumienia i długoletnia współpraca, których świadectwem jest wydany dziewięć lat temu przez Bibliotekę „Więzi” tom korespondencji. Do listów tych i przemyśleń warto wracać zawsze, a szczególnie dziś, kiedy armia Putina sieje śmierć, terror i zniszczenie, a tożsamość i przyszły kształt narodu ukraińskiego kształtują się w zacieśnianiu więzi z Polską i wspólnotą euroatlantycką oraz w heroicznym boju ze scytyjskim najeźdźcą.

http://www.radiopoznan.fm/n/P3LOyN
KOMENTARZE 0