Straszenie faktem, że Unia Europejska odbiera Polsce dotacje stanowi stały element strategii opozycji. Powodem jest ponoć brak przestrzegania praworządności w Polsce. Oczywiście jest to tylko pretekst, który skrywa rozbieżne interesy, które są czymś naturalnym w polityce. Do roku 2015 Polska nie stwarzała problemów, bo była „brzydką panną na wydaniu”. Po 2015 roku, to się zmieniło, co musiało stanowić niemiłe zaskoczenie dla liderów Unii Europejskiej czyli Niemców i Francuzów. Narracja opozycji jest histeryczna, że czeka nas regres z powodu sankcji finansowych, że dryfujemy w stronę putinowskiej Rosji. Histeryczne głosy rozlegały się w Europie w związku z Brexitem, że Wielką Brytanię czeka katastrofa. Żadnej katastrofy nie odnotowano i na nic takiego się nie zanosi.
Teraz Polskę czeka katastrofa finansowa jako kara za niszczenie demokracji. Tylko czy to, co jest przedstawiane jako kara za nieprzestrzeganie „europejskich” standardów jest w istocie karą? Nie jestem ekonomistą, nie będę udawał znawcy. Czytałem ciekawy komentarz ekonomiczny Grzegorza Siemionczyka ( „Rzeczypospolita”, 29 maja 2018), którego fragmenty przytoczę. „Rzeczypospolita” to poważna gazeta, jak się wydaje. Ponadto w tym samym wydaniu pojawił się artykuł całkowicie sprzeczny z komentarzem Siemonczyka, jakby w gazecie w tej kwestii, miarodajne były dwie sprzeczne opinie!
Siemonczyk tak widzi zagadnienie: otóż Komisja Europejska rzeczywiście zamierza uzależnić wypłatę części funduszy od poszanowania zasad praworządności. Ale czy i ile na tym stracimy, będziemy wiedzieć dopiero za kilka lat. Teraz strumień euro jest ograniczany z dwóch powodów. „Po pierwsze - pisze Siemonczyk - UE zmienia swoje priorytety wydatkowe. Chcę więcej przeznaczać na politykę obronną i migracyjną a mniej na wspieranie rozwoju uboższych regionów, czemu służy właśnie polityka spójności. Po drugie, Polska nie jest już w UE pariasem, nie potrzebujemy takiej pomocy rozwojowej jak kilkanaście lat temu”. Użycie słowa „parias” w stosunku do Polski nie wydaje się najszczęśliwsze, nawet w kontekście końca bycia europejskim „pariasem”, ale wymowa tekstu jest jednoznaczna. Powinniśmy być raczej dumni z tego, że dostaliśmy mniej. Bardziej potrzebujące są kraje południa takie jak Hiszpania i Grecja, borykające się z wysokim bezrobociem. Siemonczyk zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt, zwykle pomijany. Czy te pieniądze oprócz efektu popytowego, tworzą efekt podażowy czyli budują rzeczywisty a nie papierowy potencjał polskiej gospodarki? Otóż unijne fundusze bez wątpienia przyczyniły się do postępu cywilizacyjnego Polski i upiększyły krajobraz, ale to nie przekłada się wprost na rozwój gospodarczy. W interesie Europy Zachodniej, zwłaszcza Niemiec, było stworzenie w Polsce dużego rynku dla swoich towarów. Zatem może być wręcz odwrotnie. Za unijne fundusze wybudowano wiele zbędnych inwestycji, które teraz trzeba utrzymać. Między innymi w środku Puszczy Noteckiej zobaczyłem coś na kształt treningowego parku, z urządzeń gimnastycznych, pomimo wielkiego naturalnego turystycznego potencjału tego terenu, czy „Park Wolności” w Drezdenku z makietą meczetu i wieży Effla, jako dowód na to, że Drezdenko to najbardziej europejskie miasto w Europie. A to tylko dwa miejsca.